Bo w dłuższej perspektywie dla Stanów Zjednoczonych ważniejsze od ratingów będą wyniki gospodarki i sentyment rynkowy. Nie sądzę, że inwestorzy finansowi mogliby odsunąć się od dolara i amerykańskich papierów skarbowych – nie ma dla nich sensownej alternatywy. Alternatywą dla dolara na pewno nie jest euro, które zmaga się z nieporównywalnie poważniejszymi problemami. Jeśli obniżany jest rating dla Stanów, powinien być też obniżony dla wielu innych krajów europejskich. Jeśli nawet nie znajdują się one obecnie w tarapatach finansowych, to poprzez rosnący udział w mechanizmie gwarancyjnym EFSF mogą doświadczyć znacznie poważniejszych problemów niż USA. Alternatywą dla dolara nie jest też chiński yuan, z prostego powodu – nie jest to waluta płynna, a chiński rynek finansowy wciąż jest płytki. Żadną alternatywą nie jest frank szwajcarski, który obecnie przez inwestorów traktowany jest raczej jak złoto, czyli aktywo na złe czasy, a nie jak pieniądz wymiany międzynarodowej. Tak więc w średnim okresie trudno sobie wyobrazić sytuację, w której następuje masowy odpływ inwestycji z amerykańskich obligacji rządowych do innych miejsc na świecie. Pomimo obniżenia ratingu przez jedną z agencji Stany pozostaną jedną z najbardziej wiarygodnych gospodarek. Będzie to nadal bezpieczna przystań, gdzie w niepewnych czasach lokowane będą oszczędności całego świata.
Wczytując się w uzasadnienie opublikowane przez S&P, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że argumentacja jest miękka. Najsilniejsze argumenty dotyczą amerykańskiej polityki. Agencja wskazuje, że amerykańska klasa polityczna jest mniej przewidywalna i stabilna, niż sądzono. Chodzi oczywiście o nieodpowiedzialne zachowania polityków, którzy przedkładają ambicje nad interes kraju. Tyle że był to jak na razie jeden show, z którego można wyciągać oceny, ale chyba zbyt wcześnie, aby na tej podstawie konstruować długoterminowe scenariusze fiskalne.
Argumentem za obniżką ratingu była też gorsza perspektywa długu w kontekście najnowszych danych z USA i projekcji długu w kontekście gorszych danych o głębokości recesji i dynamice wzrostu w ostatnich kwartałach. Dla przypomnienia najnowsze dane Biura Analiz Ekonomicznych (Bureau of Economic Analysis) pokazały, że gospodarka amerykańska zanotowała spadek PKB w 2009 roku nie o 2,6%, jak szacowano, ale o 3,5%. Jednocześnie w roku 2010 i w pierwszej połowie 2011 wzrost gospodarczy był nieco wolniejszy, niż wcześniej sądzono. Dane te oznaczają niższy nominalny PKB Ameryki i trochę gorsze perspektywy na przyszłość.
Jednak rewizja ta nie jest aż tak głęboka, aby zagroziła Ameryce. To politycy decydują o poziomie długu. Pytanie, na jakiej podstawie S&P uważa, że po wyborach w 2012 roku nie będzie większości gotowej na głębsze schodzenie z deficytem? W roku 2015 kraje mające teraz potrójne A, będą miały relację długu do PKB w przedziale od 30% w Kanadzie do 83% we Francji. W tym czasie w Stanach dług do PKB ma wynieść 79%. Dlaczego więc Francja ma mieć nadal wyższy rating, nie wspominając o jej zaangażowaniu w ratowanie europejskich bankrutów? Gdyż „w przeciwieństwie do USA, w pozostałych krajach dług netto zacznie się obniżać przed lub po 2015 roku”. Niezbyt mocne to wytłumaczenie – wszystko zależy przecież od tego, kto rządzić będzie w tych krajach po następnych wyborach i z jaką determinacją będzie obniżać dług. Akurat obniżka ratingu dla USA zmniejsza szanse Obamy na reelekcję. Być może za rok trzeba będzie przywrócić AAA.
Reklama