Aresztowanie i przekazanie trybunałowi w Hadze Gorana Hadzicia, ostatniego ze 161 podejrzanych o popełnienie zbrodni wojennych w czasie konfliktu w latach 1992 – 1995, stanowi punkt zwrotny dla Serbii. Zniknęła przeszkoda na drodze tego państwa do Unii Europejskiej. Tym samym całe zachodnie Bałkany czeka wkrótce przełomowa zmiana, bo sąsiednia Chorwacja zakończyła już mozolne negocjacje z Brukselą i w 2013 roku stanie się 28. członkiem Wspólnoty.

>>> Czytaj też: Chorwacja u progu Unii. Niebawem koniec negocjacji akcesyjnych

Postęp dokonany przez dwóch głównych oponentów niedawnej wojny zwiększa nadzieje na europejską integrację innych państw, które powstały na gruzach byłej Jugosławii: Bośni i Hercegowiny, Czarnogóry, Macedonii i Kosowa (Słowenia jest członkiem Unii od 2004 roku).
Nadzieja na stanie się częścią Wspólnoty to coś, czego bardzo potrzebują. Ponieważ UE jest zajęta walką z kryzysem w strefie euro, grozi im marginalizacja. Z globalnego kryzysu finansowego państwa te wydobywają się wolniej niż reszta dawnego bloku socjalistycznego. Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju wskazał w ubiegłym miesiącu Chorwację jako jedyną z 29 euroazjatyckich gospodarek transformacyjnych, która nie wykazuje oznak ożywienia.
Reklama
Zachodnie Bałkany boleśnie odczuwają też skutki greckiego kryzysu bankowego, bo tamtejsze banki mocno inwestowały w tym regionie. Co więcej, ta część Europy jest jedynym obszarem postsocjalistycznym, w którym większość mieszkańców uważa, że 20 lat temu żyło im się lepiej niż obecnie.

>>> Czytaj też: Współpraca gospodarcza Polski i Albanii

– Wyzwania ekonomiczne są przygniatające – przyznaje Władimir Gligorow, ekspert ds. Bałkanów w wiedeńskim Instytucie Międzynarodowych Studiów Ekonomicznych. Przed globalnym kryzysem region doganiał gospodarczo resztę Europy Środkowej i Wschodniej. Od 2000 do 2007 roku wzrost PKB w byłej Jugosławii (z wyłączeniem Słowenii) wynosił średnio 5,5 proc. rocznie. Napływały zagraniczne inwestycje: Serbia przyciągnęła 15 mld dol. Jednak ożywienie inwestycji zaczynało się od niskiego poziomu, bo wojny opóźniły transformację ekonomiczną regionu i spustoszyły przemysł. Podczas gdy Polska i Czechy przeistoczyły się w przemysłowe potęgi obsługujące Europę Zachodnią, większość inwestycji na Bałkanach finansowała budownictwo i turystykę.
Podobnie jak Grecja, Bałkany zapożyczały się na potęgę za granicą (choć dług nigdy nie był tak wysoki jak Aten) bez podnoszenia konkurencyjności. Teraz trwa walka o ustabilizowanie budżetów, która uderza w konsumpcję. Już po przejściu kryzysu bezrobocie w Serbii zwiększyło się o pół miliona osób. Oficjalne statystyki wskazują, że bez pracy pozostaje nawet 20 proc. osób w wieku produkcyjnym. Sytuacja nie wygląda lepiej w Chorwacji. Uliczne protesty, które w żartach porównywano do arabskiej wiosny, wybuchły w tym roku w Belgradzie i Zagrzebiu. Co prawda ucichły, jednak na jesieni w Chorwacji mają odbyć się wybory, a Serbię czeka głosowanie na początku przyszłego roku. Jednak analitycy ostrzegają, że przy takim poziomie niezadowolenia demonstranci znów mogą wylegnąć na ulice.

Nostalgia za Jugosławią

Jugosłowiański komunizm był bardziej miękki niż w wielu innych krajach bloku wschodniego. Neutralność podczas zimnej wojny – wprowadzona przez Josipa Broza Tito, który rządził przez 35 lat – pozwoliła zaciągać znaczące kredyty na Zachodzie. To stworzyło iluzoryczne wrażenie dobrobytu, niemożliwe do utrzymania już pod koniec lat 80. – Życie było wtedy lepsze, bardziej przewidywalne. Kończyłeś szkołę, dostawałeś pracę, wnioskowałeś o mieszkanie, wyjeżdżałeś na wakacje i brałeś kredyty na wszystko, co było ci potrzebne. O bezrobociu nikt nie słyszał – mówi Jana Kocić, 38-letnia agentka nieruchomości z Belgradu.

>>> Czytaj też: Europa już nie interesuje Amerykanów

Na większości terenów byłej Jugosławii produkcja i płace realne są wciąż niższe niż w 1990 roku. Polityczni zdają sobie sprawę, że desperacko potrzebują inwestycji, by tworzyć miejsca pracy. – Przez pierwsze 10 lat po wojnie budowaliśmy naszą gospodarkę na imporcie, państwowych inwestycjach, a nie własnej produkcji i nowych przedsięwzięciach – mówi prezydent Chorwacji Ivo Josipović. Premier Serbii Mirko Cwetković wypowiada się w podobnym tonie. – Najważniejszym problemem jest bezrobocie. Nie przyciągnęliśmy wystarczającej liczby inwestycji, by stworzyć nowe miejsca pracy – mówi.
Kluczowe dla przyciągnięcia prywatnych inwestycji, dzięki którym mogą one powstać, jest członkostwo w UE. Regionalne rynki są zbyt małe, by przyciągnąć poważnych graczy. Zachodnie Bałkany już są w dużej mierze uzależnione od handlu z UE, a lokalne waluty sztywno powiązano z kursem euro.
Przykład Chorwacji pokazuje, jak trudne mogą być negocjacje akcesyjne z UE. Lokalni politycy mówią, że ten liczący 4,5 mln mieszkańców kraj przeszedł najtrudniejszy proces akcesyjny w historii Wspólnoty. Ponieważ państwa zachodnie narzekały, że Bułgaria i Rumunia zostały wpuszczone do Unii bez rozprawienia się z zorganizowaną przestępczością i korupcją, standardy znacznie zaostrzono. Negocjacje z Zagrzebiem zakończono po spektakularnej akcji antykorupcyjnej, która dotknęła najwyższe kręgi centroprawicowego rządu, w tym byłego premiera Ivo Sanadera.
Serbia zmaga się z podobnymi problemami, choć pozytywne jest to, że serbska klasa polityczna zawarła konsensus w sprawie członkostwa w UE, a twardogłowi nacjonaliści są marginalizowani. Punktem zwrotnym był rok 2008, kiedy proeuropejski prezydent Boris Tadić wygrał wybory i umocnił swoje wpływy w parlamencie. W kolejnych miesiącach doszło do aresztowania Radovana Karadzicia, politycznego przywódcy bośniackich Serbów w czasie wojny.
Wiele będzie jednak zależeć nie od samej Serbii, ale od UE. Po przyjęciu 12 nowych członków w 2004 i 2007 roku blok cierpiał na zmęczenie rozszerzeniem, a teraz dodatkowo osłabił go kryzys strefy euro. Największe państwa boją się przyjmować słabsze gospodarki do Wspólnoty.
Politycy w Brukseli twierdzą, że wciąż istnieje polityczna wola do przyjęcia reszty byłej Jugosławii. Szef polskiego MSZ Radosław Sikorski uważa, że jest szansa, by podczas trwającej prezydencji Warszawy Serbia uzyskała status kandydata do UE. – Istnieje konsensus, że po Chorwacji należy zakończyć proces integracji zachodnich Bałkanów. Sprawa nie wywołuje zbyt wielkich emocji, bo nie jest kontrowersyjna – mówi.

Firmy wymuszają współpracę

Nawet jednak jeżeli perspektywa członkostwa w UE pozostaje odległa, pojawiają się sygnały, że państwa byłej Jugosławii zaczynają zasypywać dzielące je różnice. W tym samym tygodniu, w którym schwytano Hadzicia, Boris Tadić spotkał się ze swoimi partnerami z Chorwacji i Bośni i Hercegowiny w jednym z chorwackich kurortów. Uczestnicy zadeklarowali bardziej harmonijne relacje i uzgodnili wspólne ubieganie się o unijne finansowanie projektów infrastrukturalnych, takich jak autostrady, połączenia kolejowe, centra logistyczne i rozwój adriatyckich portów. Może to wzmocnić pozycję regionu, dotychczas marginalizowanego w planach połączenia korytarzami transportowymi Grecji, Rumunii i Bułgarii z centrum Unii.
W ubiegłym roku pojawiły się również sygnały ponownej integracji w dziedzinie biznesu. Chorwacki producent dóbr konsumpcyjnych Atlantic przejął za 382 mln dol. słoweńską firmę Droga Kolinska, która posiada również marki w Serbii. Regionalni liderzy zwracają uwagę, że UE została zbudowana na pojednaniu pomiędzy historycznymi wrogami. Jeżeli Francja i Niemcy były w stanie to zrobić, to dlaczego nie ma się udać Serbii i Chorwacji albo Serbom i Albańczykom? – Wspólne unijne aspiracje z samej swojej natury muszą obejmować pojednanie i dobre stosunki sąsiedzkie – podkreśla prezydent Chorwacji Ivo Josipović.