Jeśli Lee Muns nie podpisze nowego kontraktu w ciągu najbliższych dwóch tygodni, będzie musiał zamknąć firmę zajmującą się produkcją rur przemysłowych i zwolnić sześciu robotników. Z powodu kryzysu ostatnie zamówienie zrealizował w listopadzie ubiegłego roku i od tego czasu nie zdobył żadnego nowego kontraktu. By utrzymać się na powierzchni, zwolnił 19 osób. Los takich firm, jak ta należąca do Lee Munsa, tłumaczy gospodarczą stagnację USA. Wielkie korporacje zwiększają produkcję, przyjmują do pracy i osiągają dochody, ale to małe i średnie przedsiębiorstwa zatrudniają najwięcej pracowników i wypracują połowę PKB.
– Małe firmy tworzą lub niszczą naszą gospodarkę – mówi Bill Dunkelberg z Narodowej Federacji Niezależnego Biznesu (NFIB). Branża znalazła się w dramatycznej sytuacji: zamówień jest coraz mniej, nie ma więc pieniędzy na inwestycje i zatrudnienie. Poza tym biznesmeni skarżą się na dławiące rozwój regulacje rządu oraz na banki, które niechętnie udzielają im kredytów.

Brak zamówień i zwolnienia

Ogłaszając we wrześniu American Jobs Act – program tworzenia nowych miejsc pracy – Barack Obama podkreślił różnicę między korporacjami, które odzyskały rentowność, a upadającymi małymi firmami. – Czy powinniśmy utrzymywać luki podatkowe dla naftowych przedsiębiorstw? Czy nie warto przeznaczyć tych pieniędzy na kredyty dla małych firm zatrudniających nowych pracowników? Jestem pewien, co wybrałaby większość Amerykanów – mówił prezydent.
Reklama
Obama ma rację, że odrodzenie gospodarki zależy od małych firm. Niewielkie biznesy – którymi według definicji są przedsiębiorstwa zatrudniające do 500 pracowników, to 99 proc. wszystkich firm w USA, daje pracę aż 2/3 osób w sektorze prywatnym i wypracowujące połowę PKB. Różnica w kondycji małych przedsiębiorstw oraz wielkich spółek tłumaczy, dlaczego największa gospodarka świata tkwi w recesji. Według danych NFIB więcej małych firm zwalnia pracowników, niż zatrudnia nowych. – To z kolei potęguje pesymizm wywołany niepewnością sytuacji i malejącą wiarą w zdolność Waszyngtonu do prowadzenia skutecznych programów naprawczych – mówi Jeff Joerres, szef agencji rekrutacyjnej Manpower.
Mali przedsiębiorcy skarżą się przede wszystkim na trudności z otrzymaniem kredytu. Z jednej strony aż 2/3 trzecie członków NFIB mówi, że popyt jest tak słaby, że nie potrzebują pożyczek. Z drugiej ci, którzy chcą wziąć kredyt, skarżą się na uprzywilejowanie wielkich firm i uzależnienie od dobrej woli bankierów. – Dla tworzenia miejsc pracy ważniejsza jest dostępność kredytów dla nowych przedsiębiorców niż udzielanie pożyczek już istniejącym firmom – mówi Diane Swonk z Mesirow Financial, firmy finansowej z Chicago. Tylko w dziedzinie nowych technologii start-up’y mają dostęp do funduszy, jednak większość młodych przedsiębiorstw powstaje w bardziej tradycyjnych sektorach. – Bankowe obostrzenia powstrzymały spontaniczność i ludzie nie zakładają już firm w garażach i pokojach własnych domów – dodaje Swonk. Choć Administracja Małych Firm (SBA) stworzyła program pożyczek dla niewielkich przedsiębiorstw wart 30 mld dol., firmy skarżą się, że banki odmawiają udzielania kredytów tym firmom, które istnieją krócej niż dwa lata.
Trudności z dostępem do kredytu tłumaczą wielką zagadkę gospodarczej kondycji Ameryki – ludzie nie otwierają własnych firm i tym samym nie ma żadnych impulsów prowadzących do przełamania recesji. A przecież gospodarczy krach jest często postrzegany jako motywacja do odnowy: wiele firm bankrutuje, ale równie sporo powstaje, bo zwalniani pracownicy tworzą dla siebie miejsca pracy. Dzięki zawirowaniom gospodarczym powstało dużo znanych amerykańskich spółek. Procter & Gamble, IBM, General Electric, General Motors, United Technologies, Hewlett-Packard i FedEx – to wszystko dzieci ciężkich czasów.
Tym razem nic podobnego się nie wydarzyło. W sierpniu 2008 roku 5,8 mln Amerykanów pracowało we własnych firmach, zaś kolejne 10,3 mln pracowało na zasadzie samozatrudnienia bez rejestracji przedsiębiorstwa. Rok później te wskaźniki spadły odpowiednio do 5,4 i 10,1 mln. W sierpniu tego roku liczby te zzjechały do 5,2 mln oraz 9,5 mln osób.
Comiesięczne badanie nastrojów przedsiębiorców prowadzone przez NFIB pokazuje także znaczne zaniepokojenie z powodu nadmiernych federalnych regulacji. Narzekanie na podatki i biurokrację to nic nowego, ale małe firmy skarżą się, że ciężary nakładane przez Waszyngton stale rosną.
Pierwszym numerem na liście ciężarów jest „Obamacare” – prezydencka reforma ochrony zdrowia, zgodnie z którą od 2014 roku na firmy zatrudniające powyżej 50 osób będą nakładane kary, jeśli nie będą pokrywały ubezpieczenia medycznego pracowników.
Zwolennicy reformy twierdzą, że przepisy otworzą pracownikom małych firm dostęp do ubezpieczenia medycznego po przystępnej cenie. Obecnie zaledwie 1/3 najmniejszych przedsiębiorstw – zatrudniających do góra 10 osób – gwarantuje pracownikom ubezpieczenie zdrowotne. Poza tym właściciele firm zatrudniających mniej niż 50 pracowników mogą oszczędzić na ubezpieczeniach zdrowotnych dzięki rządowym dotacjom. Urban Institute, think-tank z Waszyngtonu wspierający reformę służby zdrowia, szacuje, że biznesmeni w rezultacie oszczędzą 8,7 proc. obecnych kosztów ubezpieczenia. Krytycy podkreślają, że dotacje te będą dostępne tylko dla bardzo małej grupy firm z niskimi dochodami, reszta będzie musiała płacić słone kary.

Mali skarżą się na rząd

Rose Coronę, właścicielkę sklepu jeździeckiego w Kalifornii, najbardziej denerwuje Agencja Ochrony Środowiska – jeden z najbardziej znienawidzonych przez małe przedsiębiorstwa rządowych resortów, która wprowadziła zaporowe ceny wody, przez co ucierpieli hodowcy owoców i orzechów. – Administracja jest nastawiona przeciwko małym firmom – żali się.
Prezydent dostrzegł te skargi. – Istnieją pewne regulacje, które niepotrzebnie obciążają przedsiębiorców w czasach, kiedy ich na to najmniej stać – przyznał we wrześniu i powiedział, że jego administracja sprawdza wszystkie przepisy. Musi się pośpieszyć. Następne wybory są już za rok i jeśli Obama myśli o reelekcji, musi przywrócić zaufanie małych przedsiębiorców do siebie.
Lee Muns z Kalifornii rozważa start w wyborach do Kongresu, jeśli będzie zmuszony do zamknięcia swojej fabryki. Miejsce w jego okręgu niedawno zwolniło się, i Lee – republikanin z Partii Herbacianej – uważa, że jego doświadczenie może przydać się w Waszyngtonie. – Rząd federalny ma problem nie tylko z wydatkami, ale również z marnotrawstwem. Gdyby wzięli 100 tys. dolarów z pakietu rozwojowego i rozdali właścicielom małych firm, dziś byłoby znacznie więcej miejsc pracy – podkreśla.