Wczoraj mieszkańcy Tunezji upamiętnili pierwszą z ofi ar – 26-letniego Mohameda Bouaziziego, sprzedawcę owoców, który po tym, jak policjanci skonfiskowali jego wózek i zażądali łapówki, 18 grudnia 2010 r. dokonał samospalenia (zmarł w szpitalu dwa tygodnie później). Jego śmierć była przyczyną wielotysięcznych protestów przeciw autorytarnym rządom prezydenta Zina el-Abidina Ben Alego, korupcji i niskiemu poziomowi życia.

Te rozlały się kolejno na Egipt, Libię, Jemen i większość pozostałych państw Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, stając się największym zrywem wolnościowym na świecie od 1989 r. Jednak ubocznym skutkiem arabskich rewolucji są straty gospodarcze. Według opublikowanego w październiku raportu fi rmy konsultingowej Geopolicity wynoszą one co najmniej 55 mld dol., z czego największa część przypada na Libię, Syrię i Egipt. W przypadku Libii jest to 7,7 mld dol., co stanowi 28 proc. PKB kraju, w Syrii ponad 6 mld dol. (starcia tam cały czas trwają), czyli 4,5 proc. PKB, zaś egipskie koszty to 5,5 mld dol., czyli 4,2 proc. PKB. Równie wymowne są dane Międzynarodowego Funduszu Walutowego zestawiające zeszłoroczne wzrosty gospodarcze z tegorocznymi. Wszystkie kraje, w których doszło do antyrządowych protestów, zanotują w tym roku albo spory spadek wzrostu, albo ich gospodarki się skurczą.

>>> Czytaj też: Fatalna sytuacja gospodarki Egiptu, wyrzeczenia są niezbędne

Z kolei państwa, które uniknęły protestów, rozwijają się jeszcze szybciej, głównie dzięki wysokim cenom ropy naftowej. Największy spadek przypadnie w udziale najbiedniejszemu krajowi arabskiemu, czyli Jemenowi, którego prezydent Ali Abdullah Saleh jako jedyny oddał władzę na mocy wynegocjowanego porozumienia. Ośmioprocentowy wzrost gospodarczy w zeszłym roku zmieni się w tym w dwuprocentową recesję.

Syria, której prezydent Baszar al-Asad wciąż krwawo tłumi protesty, w 2010 r. miała wzrost 5 proc., a w tym roku zanotuje spadek o 2,5 proc. PKB. Gospodarka egipska zakończy rok na małym plusie, a tunezyjska na zerze, ale w obu przypadkach będzie to znacznie mniej niż w roku ubiegłym i mniej, niż zapowiadały przedrewolucyjne prognozy. Jednym z efektów arabskich protestów był wzrost cen ropy naftowej – z około 90 dol. za baryłkę przed rokiem do ponad 120 wiosną (później spadły, ale cały czas utrzymują się powyżej granicy 100 dol.), na czym skorzystały państwa naftowe. Jedynie gospodarka Bahrajnu, gdzie też dochodziło do starć, zanotuje w tym roku gorsze wyniki – wzrost o 1,5 proc. wobec 4,1 proc. w roku ubiegłym. Spowodowane jest to tym, że władze walczyły z protestami także za pomocą zwiększonych świadczeń socjalnych i podwyżek. Taką samą strategię profilaktycznie zastosowały Arabia Saudyjska i Kuwejt, co ułatwiły im zwiększone dochody ze sprzedaży ropy. Oba te kraje zanotują w tym roku wzrost gospodarczy o ponad 2 punkty proc. wyższy niż w ubiegłym. Nie ma jednak wątpliwości, że jeśli Tunezyjczycy, Egipcjanie czy Libijczycy poradzą sobie z demokracją, tegoroczne spadki w przyszłym roku mają szansę się zamienić w solidny wzrost.