Podatek od diaspory to w tej chwili najważniejsza pozycja PKB dyktatury z Rogu Afryki. Według nieoficjalnych statystyk nieszablonowe rozwiązanie może przynosić reżimowi w Asmarze nawet miliard dolarów rocznie. Przy tym PKB Erytrei to… 2,5 mld dol. Przedstawiciele milionowej diaspory, którzy próbowali uciec jak najdalej od dyktatury, zrzucają się na pensję prezydenta Isajasa Afewerki, zbrojenia i wyposażenie islamistycznych bojówek w Somalii. Petros Tseggai, ambasador Erytrei w Berlinie, pytany ostatnio przez dziennikarzy, jakim prawem zbiera podatki od niemieckich obywateli, jedynie wzruszył ramionami.

– Nikt ich do niczego nie zmusza. To dobrowolna składka na odbudowę kraju – rzucił. Jednak ci, którzy nie mają zaświadczenia o opłaceniu „podatku solidarnościowego”, nie mają szans, żeby pomóc rodzinom w Erytrei w załatwieniu spraw spadkowych czy uzyskaniu wizy.

>>> Czytaj też: 200 mln zł na dobę - tak rośnie polski dług publiczny

– Potworna genialność tego systemu polega na tym, że jego twórcy i beneficjenci nie muszą uciekać się do gróźb. Nikogo nie zmuszają siłą – skarżył się w rozmowie z tygodnikiem „Der Spiegel” Dawit Salam, Erytrejczyk mieszkający od 30 lat w południowych Niemczech i wpłacający rocznie 2 proc. swoich dochodów ambasadzie w Berlinie.

Reklama

„System podatkowy” Erytrei nie jest jednak ani pierwszym, ani też najbardziej oryginalnym sposobem, w jaki dyktatury próbują i próbowały wspomagać swoje budżety. Zmarły kilka dni temu Kim Dzong Il, dyktator Korei Północnej, wpadł na pomysł, żeby na masową skalę transferować pieniądze ze świata wirtualnego do realnego. Armia hakerów zatrudnionych i opłacanych z budżetu kraju 24 godziny na dobę gromadziła „złoto” w wirtualnych grach.

>>> Czytaj też: Sposobem na kryzys jest tylko nowy ład ekonomiczny

Tylko po to, żeby następnie odsprzedawać je za jak najbardziej prawdziwe pieniądze innym graczom na całym świecie. W ciągu dwóch lat Kimowi udało się w ten sposób na czysto zarobić około 6 mln dol. Mniej szczęścia mieli wysłannicy Fidela Castro w 1999 roku, kiedy podczas bokserskich mistrzostw świata amatorzy w pojedynku o złoto postawili u różnych bukmacherów 10 mln dolarów na wygraną Felisa Savona. Ku ich rozpaczy dwukrotny (wówczas) mistrz olimpijski i wielokrotny mistrz świata przegrał w finale z Michaelem Benettem. Ci z pechowych wysłanników reżimu, którzy zdecydowali się wrócić na wyspę, zostali oskarżeni o zdradę, przestępstwa gospodarcze i w najlepszym wypadku skończyli z wyrokami długoletniego więzienia.

Bez wątpienia jednak najbardziej szaleńczą akcję pozyskiwania środków dla budżetu przeprowadziły służby specjalne PRL. W latach 70. ubiegłego wieku w ramach operacji „Żelazo” agenci polskiego wywiadu przeniknęli do grup przestępczych w Europie Zachodniej. Poprzez napady, kradzieże, a nawet morderstwa gangsterzy, agenci zdobywali pieniądze złoto, dzieła sztuki i samochody. Zgodnie z ambitnym planem miały one zasilać budżet na zagraniczne operacje wywiadu. Jednak duża część łupów trafiła po prostu do rąk ofi cerów MSW i wyższych urzędników państwowych. W budynku ministerstwa istniał w latach 70. tajny sklep, w którym można było kupić skradzione kosztowności, a zasłużeni pracownicy MSW dostawali je czasami jako… premie do pensji.