Przybywa osób, które dojeżdżają do pracy. W ubiegłym roku było ich 10,3 mln spośród prawie 16 mln pracowników – wynika z danych GUS. To o 169 tysięcy więcej niż w 2009 r. Co ważniejsze, ponad jedna trzecia – prawie 4 mln – pracuje w innej gminie niż ta, w której mieszka. Pokonuje przy tym nawet kilkaset kilometrów. – To dowód, że jesteśmy mobilni w poszukiwaniu zatrudnienia. Dane zaprzeczają stereotypowi, według którego bardzo mało Polaków podąża za pracą – mówi prof. Henryk Domański, socjolog z PAN.
Z roku na rok jest ich coraz więcej. Np. przed trzema laty 31,4 proc. dojeżdżających pracowało poza własną gminą, w 2009 r. 35,1 proc., a w roku ubiegłym – już 35,7 proc. –Wiele osób nie ma wyboru, jeśli nie zdecydowałoby się na dojazdy, nie miałoby pracy.
– Od siedmiu lat trzy, cztery razy w tygodniu dojeżdżam z Radomia do Warszawy – mówi Michał Pogodziński, pracownik ochrony w jednym z banków. Dodaje, że pokonanie w jedną stronę samochodem 102 km – gdy wyjeżdża po południu na nocną zmianę – zajmuje mu nawet 2,5 godz. – Lepiej jest, gdy rozpoczynam pracę o szóstej rano, wtedy ruch na drogach jest mały i podróż kończę po niespełna 1,5 godz. – opowiada Pogodziński.
Do pracy w Warszawie dojeżdża też Jarosław Łokietek z Mińska Mazowieckiego, zatrudniony w dziale graficznym jednego z warszawskich dzienników. Podróż zajmuje mu 1,5 godz. – Na dojazdy tracę co dzień 3 godz., ale to cena, jaką płacę za to, że w Warszawie zarabiam więcej, niż mógłbym w swoim mieście – wyjaśnia Łokietek. I dodaje, że w stolicy są też większe szanse na zawodowy rozwój.
Ale nie tylko Warszawa ściąga do siebie mieszkańców z odległych miast i wsi. – Dowozimy pracowników do większych miast w całej Polsce z miejscowości odległych o 75 – 80 km – mówi Krzysztof Inglot, dyrektor działu rozwoju rynków w agencji zatrudnienia Work Service. Dodaje, że ludzie ci mają większą motywację do pracy, bo zarabiają więcej, niż gdyby znaleźli zatrudnienie tam, skąd pochodzą, i pracodawcy to doceniają.