Kiedy 15 maja ubiegłego roku Lech Witecki świętował trzeci rok na stanowisku szefa GDDKiA, w prywatnych rozmowach z dziennikarzami przyznawał, że choć ma już na koncie dwa zerwane z powodu opóźnień kontrakty na budowę odcinków autostrad A1 i A4, to najgorsze dopiero przed nim. Miał nosa, bo w ciągu zaledwie kilku tygodni wybuchł tlący się od wiosny konflikt na budowie dwóch kluczowych odcinków A2, doprowadzając do gigantycznego kryzysu. Na rok przed Euro 2012 prace na ponad połowie długości trasy mającej połączyć stolicę Polski z Europą Zachodnią zamarły, bo chiński COVEC załamał się pod naporem kłopotów z płynnością i finansowej presji polskich podwykonawców, którzy na współpracy z Chińczykach chcieli zbić majątek, a przyłożyli rękę do rozłożenia inwestycji na łopatki.
Pracy Witeckiemu, który wcielił się w rolę strażaka gaszącego autostradowy pożar, nie ułatwiały pomruki niezadowolenia płynące z kancelarii premiera. Ludzie z bliskiego otoczenia Donalda Tuska przyznają, że odkąd przed trzema laty kryzys uniemożliwił realizację autostrady A2 za prywatne pieniądze, opóźniając o kilkanaście miesięcy projekt, premier za punkt honoru postawił sobie ukończenie drogi na piłkarskie mistrzostwa. I choć Witeckiemu nie udało się zatrzymać Chińczyków na autostradzie, do historii przejdzie zapewne jako architekt najszybciej rozstrzygniętego przetargu w Polsce. Nowych wykonawców rozgrzebanych odcinków rządowej agencji do dróg udało się wybrać w ciągu zaledwie 30 dni. Pozwoliło to ruszyć z pracami budowlanymi jeszcze w sierpniu, a dziś łagodna zima może sprawić, że auta wypełnione kibicami A2 do Warszawy jednak pojadą. Tak naprawdę na największe uznanie zasługuje okiełznanie przez Witeckiego buńczucznych nastrojów drogowej branży, której nie podobało się, że firmy posprzątają chiński bałagan, ale za większe pieniądze. Niedopuszczenie do lawiny roszczeń na innych fragmentach drogowej mapy i przebrnięcie przez najeżony kłopotami rok może sobie Lech Witecki zapisać po stronie swoich największych plusów.
MASZ