Obserwując zachowania publicystów i dziennikarzy, zwłaszcza wypowiadających się w mediach elektronicznych – bo słowo pisane jednak zmusza do nieco większej odpowiedzialności – na temat ostatnich trzech hitów, czyli leków refundowanych, prokuratury wojskowej i cywilnej oraz wolności w internecie, dostrzegam zaskakujące podobieństwa.

Po pierwsze, wszyscy na wszystkim się znają. Tylko Dariusz Rosati i Edwin Bendyk mieli odwagę powiedzieć, że nie znają się na prawnych aspektach umowy ACTA, może kogoś pominąłem, to przepraszam. Każdy i każda z setek pozostałych komentatorów zna się na refundacji leków, na prokuraturze i na wolności w internecie i jej prawnych aspektach. Nie wątpię. Ale może zechcieliby się podzielić swoją ekspercką wiedzą wcześniej, to nie byłoby kłopotu? A ponadto, czy doprawdy aż takim grzechem jest powiedzieć: nie rozumiem, nie jestem pewien, być może. Zapraszani do debat telewizyjnych i do minidebat nie mogą tak się zachować, bo następnym razem ich nie zaproszą, a ponadto jak obok siedzi dwóch innych ananasów i wszystko wiedzą, to nie wypada wyjść na idiotę, więc też trzeba się wymądrzyć bez podstawy. Tym łatwiej mi to pisać, że na żadnej z wymienionych spraw nie znam się ani trochę i mogę tylko przyznać, że często nie rozumiem zachowań wielu uczestników życia publicznego.

Po drugie, wielu komentatorów i polityków ma dla wszystkich tych wydarzeń takie samo wyjaśnienie, co, zdawszy sobie sprawę z odmienności problematyki, po prostu zdumiewa. I tak, prawicowy nałogowo komentator za refundacją leków, za aferą w prokuraturze i za ustawą ACTA, nieoczekiwanie jak na prawicowca, widzi pieniądze. Raz pieniądze wielkich korporacji farmaceutycznych, dwa – skrywaną korupcję w wojsku, trzy – pieniądze wielkich korporacji produkujących filmy czy wydających muzykę. W tej ostatniej sprawie może mieć nawet trochę racji, bo istotnie wytwórnie filmowe i płytowe bronią swoich dochodów, co jest doprawdy zdumiewające, bo powinny od razu dawać nowe filmy i płyty do dowolnego wykorzystania za darmo. Prawicowiec tu sięga po marksistowską retorykę, co nie jest aż takie dziwne, bo się w historii nieraz zdarzało.

Po trzecie, dla polityków i publicystów nielubiących Platformy Obywatelskiej wszystkiemu jest winien rząd. Rzeczywiście rząd nie ma ostatnio dobrej passy, ale w znacznej mierze dlatego, że zaczął działać, od czego nieco odwykliśmy. Ale wina rządu nie na tym polega, zdaniem komentatorów, lecz na tym, że po prostu jest. I od razu trafiony, zatopiony! O ile nie wierzę, że wszystkie działania rządu są sensowne i skuteczne, bo takich cudów nie ma, o tyle również nie wierzę, że wszystkie są bezsensowne, bo nawet gdyby się starano, to aż takiego rezultatu nie udałoby się osiągnąć. A na tym tle twarda postawa premiera nawet wypada zaskakująco dobrze.

Po czwarte, nikt z wymienionych posłów i komentatorów nie zna angielskiej zasady „benefit of doubt”, czyli nie chce rozważyć ewentualnych dobrych intencji, a zamiast tego miażdży i dewastuje. Gdyby rządzili nami sami idioci, jaką to sugestię słyszymy, to nie byłoby możliwe, że mielibyśmy się tak stosunkowo dobrze.

Wszystko wiedzący mają wreszcie swoich naśladowców w postaci setek tysięcy czy milionów Polaków (także internautów). A ci w poczuciu, że można bezkarnie mówić wszystko o wszystkich, sami tak czynią, co powoduje, że nikt już nie słucha głosu rozsądku, a nawet nie ma choćby odrobiny wątpliwości. Każdy z nas staje się takim samym przemądrzałym i wygadanym, jak oglądane w telewizji postaci, i w konsekwencji nikogo rozumnego nie posłuchamy, bo my i tak już wszystko wiemy.

A co się stanie, jeżeli okaże się, że w wymienionych i innych przypadkach prawda jest bardziej skomplikowana, że umowę trzeba było podpisać albo prokuratora zmienić? Wtedy wszystko wiedzący zajmą się innymi sprawami i nikt ani jednym słowem nie wspomni, że być może odrobinę się mylił. Bo jak mógł się mylić, skoro wszystko i tak z góry wiedział.