W Polsce wciąż przewalała się burza po marcu 1968 r., gdy rozpoczął naukę na wydziale ekonomii i nauk politycznych w Uppsali. Potem dostał się na studia doktoranckie i zaczął robić naukową karierę. Spokojne życie w Szwecji skończyło się wraz z nadejściem 1989 r. Upadek komunizmu, Okrągły Stół – Zachód był w szoku, bo nikt nie mógł nadążyć za zmieniającą się rzeczywistością. Urzędnicy z Ministerstwa Spraw Zagranicznych zwoływali naukowców zajmujących się tym obszarem, by pomogli zrozumieć nową sytuację. Wśród nich był Adam Ringer.
Wtedy też odezwali się do niego samorządowcy z regionu na południu Szwecji. Spojrzeli na mapę i wyszło im, że do Polski bliżej niż do Sztokholmu, a chcieli nawiązać współpracę kulturalno-naukową. Ale nie wiedzieli, z kim się porozumieć w tej sprawie. – Gdańsk był za duży, wybrałem Elbląg – mówi „DGP” Ringer, który zgodził się pośredniczyć w kontaktach. To był początek jego nowej drogi. Po udanej akcji rozdzwoniły się telefony. – Zgłaszali się biznesmeni, którzy szukali szans na zrobienie interesów w Polsce. Do tej pory wszystko załatwiali za jednym zamachem z urzędnikami z Centrali Handlu Zagranicznego, teraz byli zagubieni – opowiada obecny właściciel Green Coffee. Numer telefonu Polaka przekazywali sobie z rąk do rąk.

Test ubikacyjny

Ringer stanął przed wyborem: biznes albo nauka. Wybrał to pierwsze. – Zafascynował i wciągnął mnie zupełnie nowy świat – przyznaje. Założył jednoosobową firmę konsultingową, która zajmowała się kojarzeniem szwedzkich biznesmenów z polskimi.
Reklama
Jednym z pierwszych dużych partnerów był koncern Skanska. – Pewnego dnia zadzwonił telefon. Przyjedź, pomóż – prosili pracownicy jednej z większych szwedzkich firm budowlanych – opowiada Ringer. Okazało, że z powodu krachu na rodzimym rynku budowlanym, mają o 50 tys. maszyn za dużo. Nie chcieli ich sprzedać w kraju, bo oznaczałoby to oddanie sprzętu konkurencji. Najbliżej było do Polski. Tylko czy ktoś kupi tam tak drogi sprzęt?
Ringer podsunął pomysł, by na początku wypożyczyć maszyny. Skanska nie mogła prowadzić biznesu poza granicami kraju bez zgody zarządu. Na tę zaś trzeba by było długo czekać. Zaproponowała mu więc prosty biznes: to Ringer miał założyć firmę, która wypożyczałaby w Polsce sprzęt należący do Skanskiej. – Podarowali mi maszyny warte miliony, a ja miałem rozkręcić interes – mówi. Wtedy zrozumiał, że sam nie da rady – zatrudnił koleżankę. Założyli biuro w Warszawie. Wynajęli magazyny pod miastem, gdzie umieścili maszyny i puścili ogłoszenia w gazetach. Biznes zaczął się kręcić.
Szwedzi, delegowani do współpracy, zakochiwali się w Polsce, rezygnowali z pracy w koncernach i zakładali razem z nim spółki nad Wisłą. W tym czasie rozpoczynały się kolejne projekty, które potem sprzedawano. Wtedy Ringer zjeździł pół kraju i poznawał biznes od podszewki. – Moim ulubionym trikiem był test ubikacyjny. Kiedy rozpoczynaliśmy rozmowy biznesowe, szedłem do toalety. Jeden rzut oka wystarczył: jeżeli była nowa, było dla mnie jasne, że firma zainwestowała i ma przed sobą przyszłość. Zaniedbana ubikacja oznaczała, że nie ma sensu wiązać się z tym przedsiębiorstwem – opowiada.
Prawdziwym przełomem stała się przygoda ze szwedzkim biznesowym kolosem – Stena Line. W 1994 r. doszło do tragedii na Bałtyku: zatonął prom „Estonia”, zginęło prawie 900 osób. W Szwecji wybuchła psychoza, pasażerowie odmawiali korzystania ze statków. W efekcie przewoźnik na linii Gdańsk – Karlskrona padł.
Biznesmeni z Karslkrony wpadli w panikę – to mogło oznaczać koniec interesów z Polską. Zwrócili się z prośbą do największego przewoźnika szwedzkiego Steny Line. Ta nigdy nie pływała po Bałtyku, jej priorytetem były rejsy atlantyckie. Zgodziła się, pod warunkiem że będą mieli polskiego partnera, który zatrudni załogę, zajmie się sprzedażą biletów i reklamą. Kto miał załatwić wspólnika? Dwuosobowa firma Ringera. Zrobili rekonesans, jednak nikt nie był wystarczająco dobry. Postanowili sami wejść w spółkę ze Szwedami. Tym bardziej że mieli asa w rękawie: marynarzy. Zatrudnili jednego z pracowników przewoźnika, który zbankrutował. Resztę członków załogi poprosili, by nie szukali nowej pracy. Zaproponowali Stenie Line swoją kandydaturę i choć brakowało im kapitału, firma się zgodziła. Po kilku tygodniach uruchomili pierwszą linię. Zgodnie z umową po kilku latach firmę odsprzedał Stenie. Wtedy zrozumiał, że może być już nie tylko kojarzącym biznesmenów, ale także ich partnerem.

Poradnik z Amazona

Natychmiast zajął się kolejnym biznesem – medycznym. Na południu Szwecji brakowało lekarzy i samorządowcy chcieli ściągnąć specjalistów z Polski. – Żona uczyła szwedzkiego cudzoziemców, wiec wspólnie opracowaliśmy plan. Założyliśmy, że w pół roku uda nam się przygotować ich językowo i kulturowo, by mogli rozpocząć pracę – opowiada.
Samorządowcy otrzymali specjalne pozwolenie rządu szwedzkiego, żeby móc zatrudnić Polaków (obowiązywał zakaz importu siły roboczej), wyłożyli pieniądze na pensje dla lekarzy na pół roku, by ci mogli się spokojnie uczyć szwedzkiego, i akcja ruszyła. Na ogłoszenia o pracę odpowiedziało 2 tys. specjalistów. Wysłali kilkuset. Uczyli ich nie tylko języka, lecz także szwedzkiej mentalności. Polscy lekarze, którzy od lat pracowali na Północy, tłumaczyli, jak rozmawiać z pacjentami. Wyjaśniali, że od traktowania pielęgniarek zależy być lub nie być lekarza. Udało się. Sukces był tak wielki, że do firmy zwróciły się kolejne regiony, potem Norwegia, a następnie kolejne kraje. Wtedy ze współpracy wycofał się szwedzki samorząd, ale firma Ringera – Paragona – działa nadal.
Medycyna nie była ostatnią branżą, którą się zainteresował. Brał udział przy próbie sprzedaży Gripena, kiedy Polska rozpisała przetarg na kupno nowego myśliwca (wygrał amerykański F-16). W tym okresie zakiełkował mu w głowie kolejny pomysł. Własna knajpa. Zaczęło się niewinnie – od narzekania w gronie znajomych na brak dobrej kawy w Warszawie. – Wpadliśmy na pomysł, że w takim razie musimy otworzyć lokal – mówi Ringer. I tak się zaczęła się kolejna przygoda, tym razem z Green Coffee.
Najpierw podróżowali. Londyn, Włochy, Ameryka. Ringer chodził ze znajomymi od knajpy do knajpy. Pili kawę i oglądali wnętrza. Przede wszystkim chcieli serwować dobrą kawę, a na tym nikt w Polsce się nie znał. Kupili więc przez internet poradnik DVD na ten temat. Potem wybrali się na targi do Mediolanu. Tu dowiedzieli się, że ziarno powinno być palone na miejscu, inaczej szybko traci smak i zapach. Na Allegro kupili więc wypalarkę do kawy. Postawili w biurze i razem próbowali. – A ja studiowałem podręczniki m.in. założyciela Starbucksa, jak założyć kawiarnię z sukcesem – mówi Ringer.
Zdaniem Grzegorza Olesiaka, odpowiedzialnego w firmie za marketing, nie tylko chodziło o dobrą kawę, lecz także o stworzenie nowego miejsca dla ludzi, tak by wyjść naprzeciw zmieniającemu się stylowi życia. – Miejsce, w którym można nie tylko napić się kawy, ale także popracować albo niezobowiązująco spędzić cały dzień – mówi Olesiak. A Ringer, jak dodaje, świetnie wyczuł czas nadchodzących zmian. Stąd pomysł Green Coffe okazał się tak udany.
Koncepcja była wspólna: luksus dostępny dla każdego. Ale kłótnie były zażarte: o zdjęcia, kształt szklanek, wielkość stolików. – Kierowałem się zasadą jednego z założycieli słynnej knajpy Peets w kalifornijskim Berkeley, który twierdził „Retail is detail” (w handlu liczy się każdy szczegół – red.) – tłumaczy prezes kawiarni. – Widać, że Adam Ringer bardzo lubi tę knajpę, z miłości do niej chciałby o wszystkim móc decydować – śmieje się Grzegorz Olesiak.
Postawili też na świeże jedzenie – nie tylko kawa, ale przekąski, tarty, ciasta robione na miejscu. Teraz Ringer już wie, że kawa musi przejść test cukru – pierwsza łyżeczka nie ma prawa się zatopić w kawie, pianka musi utrzymać jego ciężar. Zaangażowanie okazało się tak skuteczne, że bariści Green Coffee zaczęli wygrywać konkursy. Także te międzynarodowe.
Oprócz kawy ważne było miejsce. Wybrali samo centrum Warszawy. Jak się okazało, największym problemem było przekonanie wspólnoty mieszkaniowej do wyrażenia zgody. Kawiarnia ruszyła w styczniu 2003 r. Przez pół roku nikt nie przychodził. Potem powoli napływali klienci. Teraz przewija się średnio 700 osób dziennie. Znakiem sukcesu dla niego był niespodziewany e-mail od SCAE, organizacji skupiającej tysiące kawiarni na całym świecie. Green Coffee została nominowana do nagrody, która dla branży kawiarnianej jest jak Oscar dla filmowców. Wygrała firma Illy, która istnieje na rynku od kilkudziesięciu lat.
Kolejnym znakiem, że biznes jest obiecujący, była propozycja właściciela jednego z biurowców na Kruczej w Warszawie. Proponował, żeby otworzyli u niego kolejny lokal, bo przeprowadzają się do nich pracownicy Deloitte’a i chcą mieć Green Coffee pod bokiem. Tak powstała druga knajpa, teraz otwierana jest 11. Jak widać, nie zagroziła im konkurencja sieciówek takich jak Coffee Heaven czy Starbucks. Mają już stała klientelę. Planują otwarcie lokali w innych miastach.
– Żona namawia mnie, żebym przeszedł na emeryturę. Jednak Green Coffee to jeszcze dziecko. Nie mogę go tak zostawić, musi dorosnąć – mówi Ringer.