Nikt, kto zna historię, nie mógł pominąć wagi tego apelu. – Mniej boję się potęgi Niemiec niż ich bezczynności – powiedział Radosław Sikorski. Na szczycie w Brukseli kanclerz Angela Merkel odniosła swój największy tryumf, nowe porozumienie fiskalne, które narzuca dyscyplinę budżetową w stylu niemieckim w całej strefie euro. Jednak niemieckie przywództwo ma swoją cenę. Istnieje ryzyko, że zacznie kojarzyć się z niemiecką dominacją. Najnowszą pożywką dla antyniemieckich nastrojów jest dokument polityczny z Berlina, w którym rozważane jest udzielenie unijnemu komisarzowi prawa do nadzorowania polityki podatkowej Aten i decydowania o wydatkach publicznych. Trudno powiedzieć, czy różniłoby się to znacznie od uprawnień, które trójka kredytodawców Grecji już posiada. Jednak to nie niweluje szkód spowodowanych przez polityczne prostactwo propozycji Berlina. Jak można było przewidzieć, grecka prasa zareagowała z furią. A to tylko ostatnie z serii niefortunnych posunięć, które łatwo mogą podgrzać antyniemieckie nastroje.
Wielu Niemców uważa, że zostali wrobieni we wspieranie euro. Mają prawo do uzasadnionej dumy z sukcesów niemieckiej polityki gospodarczej w ciągu ostatnich dwóch dekad, najpierw przejmując masę upadłościową po wschodnich Niemczech, a potem przywracając konkurencyjność całemu krajowi dzięki daleko posuniętym reformom rynku pracy. Dziś niemieccy politycy domagają się podobnych poświęceń od innych członków strefy euro. Może to być użyteczne narzędzie negocjacyjne w rękach Merkel, ale atmosfera jest daleka od serdeczności.
Reklama
Poczucie bezsilności członków euro może tylko wzrosnąć, jeżeli ich los będzie się wydawał permanentnie wystawiony na łaskę Bundestagu. Berlin powinien negocjować ze swoimi partnerami, a nie zmuszać ich do składania pokornych błagań. Wszyscy powinni pamiętać, że wymuszony wybór pomiędzy pomocą a narodową godnością może być niebezpieczny. Niemcy mają w wielu sprawach rację – ale nie jest to cała prawda i tylko prawda.