Wiosna wygania zimę z gór, ale jest sposób, by bez śniegu jeździć na nartach. Rzeszowska firma Hybres skonstruowała jedyne na świecie urządzenie, które nie potrzebuje białego puchu, by amatorów nauczyć jazdy na deskach, a profesjonalistom umożliwić utrzymanie dobrej kondycji.

>>> Czytaj też: Grafen: Pierwszy krok do grafenowych mikroprocesorów został postawiony

Gdy jesienią ubiegłego roku pracownicy Hybres pojechali z wynalazkiem na gdańskie Targi Techniki, Nauki i Innowacji, trzeba było wynająć kontener: Skitrain ma spore gabaryty. Warto było organizować transport przez kraj, bo widownia oblegała stoisko od rana do nocy. I trudno się dziwić – nikt wcześniej nie skonstruował takiego urządzenia. – Jazda na nim nie jest zabawą, pot z czoła leci nawet zawodowcom – mówi DGP Kazimierz Zając, właściciel Hybres.
Jak działa Skitrain? Na podobnej zasadzie jak bieżnie z klubów fitness. Użytkownik zakłada buty narciarskie i wpina się w specjalne narty, potem staje w nich na pochyłej bieżni, która może przesuwać się z prędkością sięgającą nawet 30 km/h. Wystarczy tylko oprzeć ręce na imitacji kijków i już może szusować. Na monitorze przed sobą narciarz widzi, jak powinna wyglądać jego sylwetka, jak ma zgiąć kolana. Komputer wyświetla też prędkość, przebytą drogę, czas i liczbę spalanych kalorii. W przyszłości będzie można wybrać wizualizacje stoku z różnymi kątami nachylenia, która automatycznie przełoży się na prędkość bieżni.
Reklama
Narciarski wynalazek dość nieoczekiwanie znalazł się w ofercie firmy, która od ponad dwóch dekad zajmuje się elektroniką. W 1988 r., po 20 latach pracy na Wydziale Elektrycznym Politechniki Rzeszowskiej, Kazimierz Zając postanowił skorzystać z możliwości ustawy Wilczka i razem z kolegą z uczelni założyli spółkę prawa handlowego. Zaprojektowali i produkowali moduły elektroniczne na podłożach ceramicznych, na które czekał przemysł lotniczy i motoryzacyjny; tworzyli podzespoły, a potem produkowali w całości czujniki do termosu dla amerykańskiej firmy Fetco; dla Włochów zbudowali robot kuchenny Thermomix, z własnym patentem i produkcją, który łączył funkcje melaksera, miksera oraz kuchenki elektrycznej. Aż w końcu doszło do narciarskiej bieżni.
Na pomysł zbudowania takiego urządzenia wpadł jeden z instruktorów narciarskich z Sanoka. Rozchorował się i długo myślał, co zrobić, by siedząc w domu, móc jednocześnie ćwiczyć zjazdy. Opatentował pomysł, stworzył projekt i zwrócił się do szefów Hybres, by zastanowili się, jak go wyprodukować. – Gdy spotkaliśmy się z nim po raz pierwszy, rozmawialiśmy ponad sześć godzin. A i tak wyszliśmy ze spotkania z poczuciem, że nic z tego nie rozumiemy – wspomina dziś Kazimierz Zając. Ale ostatecznie stworzyli prototyp i umówili się z pomysłodawcą, że stworzą do takiego urządzenia napęd.
Zaczęli próby ze zwykłą bieżnią i przez trzy lata ją przerabiali. W tym czasie pomysłodawca sztucznego toru narciarskiego poważnie się rozchorował. Hybres odkupił więc od niego patenty i licencje – był rok 2009. W zasadzie wszystko było gotowe do produkcji, brakowało tylko pieniędzy. Ten kłopot rozwiązały unijne dotacje – z programu Innowacyjna Gospodarka Hybres dostał ponad 10 mln zł.
Kiedy się zwróci? Pierwsze egzemplarze urządzenia gotowe były dwa lata temu. Od tamtej pory sprzęt jest wciąż udoskonalany, dodano m.in. poduszkę powietrzną, by wyeliminować ryzyko urazu. A system fotokomórek sygnalizuje niebezpieczeństwo przekroczenia bezpiecznego obszaru. Gdy trenujący wychyli się poza obszar, fotokomórki unieruchomią silnik, przez co możliwość wypadku ograniczono do minimum. Zmieniono zawieszenie maty – wcześniej oparta była na rolkach, ale mocno hałasowała, więc teraz – by zmniejszyć hałas – mata ślizga się na warstwie sprężonego powietrza niczym poduszkowce.
Przy tak skomplikowanej i drogiej konstrukcji trudno mówić o produkcji seryjnej – na razie rozchodzą się głównie pojedyncze egzemplarze. Ceny zależą od wersji: podstawowa to koszt 80 – 90 tys. zł, najbardziej bogata sięga 120 tys. zł, wszystko zależy od klienta i jego wymagań. Na razie wśród odbiorców dominują kluby fitness, zdarzyło się też kilku indywidualnych klientów, którzy zamontowali sprzęt w domowej sali ćwiczeń. Kilka egzemplarzy kupiono w celach rehabilitacji, bo sprzęt może też służyć dzieciom z porażeniem mózgowym. Dotąd dystrybucją zajmowała się zewnętrzna firma, ale teraz Hybres – niezbyt zadowolony z efektów tej współpracy – sam zamierza się tym zająć.
Kolejne egzemplarze Skitraina są wciąż tylko częścią tradycyjnej produkcji Hybres. I jest też oczywiste, że na tym się nie skończy. Zając właśnie założył kolejną firmę Eko Hybres, która, stosując nowatorską metodę, będzie odzyskiwać surowce ze zużytego sprzętu elektrycznego i elektronicznego bez pozostawiania odpadów. Umożliwi to tzw. technologia plazmowa stosowana kilkadziesiąt lat temu do unieszkodliwiania sprzętu wojskowego. Pomysł, by w podobny sposób utylizować niepotrzebne pralki, lodówki, komputery i odkurzacze, uznano na unikatowy na skalę światową. Eko Hybres już zdobyła I nagrodę w konkursie PARP w kategorii innowacyjny projekt. Całość projektu, czyli nowatorska technologia i nowoczesny zakład recyklingowy, kosztuje 30 mln zł. I w tym przypadku część tej sumy stanowi unijna dotacja.
Finansowe wsparcie i nagrody to realna pomoc i wielka satysfakcja, ale niezbyt pomagają w codziennym prowadzeniu biznesu. W trakcie naszej rozmowy Zając odbiera telefon od prawnika, a potem relacjonuje: – Tak się właśnie prowadzi w Polsce biznes. Przed chwilą się dowiedziałem, że po miesiącu oczekiwania, dzięki znajomościom, do KRS udało się wprowadzić zapis o zmianie adresu siedziby firmy. Przez cały miesiąc nie mogliśmy wystawić żadnej faktury, bo czekaliśmy na ten wpis. Coraz więcej przepisów ogranicza działalność gospodarczą i coraz więcej mamy absurdów – by dostać pozwolenie na budowę nowej siedziby, czekałem półtora roku – dłużej, niż ją potem budowałem! – mówi.