Historie Ani i Aleksandry oraz Marty i Ewy brzmią niemalże identycznie. Przyjaciółki znudzone pracą w korporacji i szukające dla siebie nowej ścieżki życiowej wpadają na pomysł: skoro interesujemy się modą, to dlaczego by się nią nie zająć na poważnie. U Marty Walochy i Ewy Kolbon (obie z Krakowa) taki plan pojawił się podczas wakacji we Włoszech. – Miałyśmy czas na relaks, na przemyślenie tego, co chciałybyśmy robić. Obie miałyśmy bezpieczne prace i dobre pensje, ale brakowało nam w życiu czegoś ciekawego. Tym wyzwaniem miało być tworzenie torebek – opowiada Marta Walocha. Od pomysłu do realizacji przeszły szybko, bo skoro już były we Włoszech, postanowiły na miejscu sprawdzić, jak wygląda ręczne szycie toreb. – Okazało się, że zainteresowanie modą to za mało, bo tak naprawdę nie mamy o niczym pojęcia i musimy się nauczyć wszystkiego od początku – opowiadają. To było dwa lata temu. Dziś firma Me & Bags daje sobie tak dobrze radę, że właścicielki porzuciły wcześniejsze kariery i skupiły się na biznesie. Założyły sklep internetowy i same promują swoje produkty. – Mamy już pierwsze sukcesy. Nasze torebki występują w „Julii”, serialu TVN – cieszą się właścicielki Me & Bags.
27-latkom Annie Sękowskiej i Aleksandrze Greber pomysł na produkcję torebek przyszedł do głowy także z powodu wspólnej modowej pasji. Anna, pracująca w reklamie i marketingu, i Ola, świeżo upieczona absolwentka mechaniki, zaczęły metodycznie: od zdobywania wiedzy o produkcji toreb, rodzajach skór, materiałów na podszewki, okuciach, krojach, ręcznej produkcji. – Pół roku nauki, jeżdżenia i poszukiwania garbarni, które miałyby odpowiednie skóry, i kaletników, którzy umieliby wykonać to, co wymyśliłyśmy. Materiałów w Polsce nie znalazłyśmy. Trzeba było pojechać do Włoch, bo na targach w Bolonii jest najlepszy wybór skór. Za to kaletnika udało nam się znaleźć w kraju. Ten zawód prawie u nas zaginął, więc musiałyśmy nieźle się naszukać. Ale to świetny fachowiec, z prawdziwą pasją realizuje nasze pomysły – opowiadają dziewczyny. Po półtora roku od założenia Makobags, choć obie nadal pracują na etatach, wiążą przyszłość z prowadzeniem firmy. Powoli przebijają się na rynku – działa ich sklep internetowy, a torebki pojawiają się w magazynach i na blogach modowych. – Widzimy, że Polki coraz częściej szukają alternatywy dla oferty sklepów sieciowych. Torebek sprzedaje się coraz więcej, ale najważniejsze, że to nasza własna praca i pomysły. A do tego mamy dziś już sporą wiedzę o rynku. Zarówno o tym, jak prowadzić sklep internetowy, jak i o produkcji toreb. Skórę bydlęcą od cielęcej jestem w stanie odróżnić po jednym dotknięciu – śmieje się Anna.

Dziewczyny za kołowrotkiem

Reklama
Takich biznesów jest coraz więcej. Zaczyna się od hobby, a staje się sposobem na życie i zarabianie. – Choć może to być zaskakujące, sporo młodych kobiet wraca do bardzo tradycyjnych zajęć i zaczyna utrzymywać się z pracy rąk i twórczych sił. Dokładają jednak do tego środki z ery 2.0. Zakładają sklepy internetowe, promują się w mediach społecznościowych, zamieszczają filmy instruktażowe na YouTube, na Facebooku ogłaszają informacje o targach – zauważa Sebastian Błaszkiewicz, dyrektor handlowy z Empathy Internet Software House. To tak wyraźny trend w rozwoju e-commerce, że – jak wynika z danych Akademii Allegro – handel rękodziełem stał się jedną z najbardziej rozwojowych gałęzi e-biznesu. I co ciekawe, praktycznie zdominowaną przez młode kobiety.
Kiedy wraz ze zmierzchem kultu kariery korporacyjnej nastąpił wysyp mniejszych biznesów, wzrósł też popyt na usługi i produkty, które zaspokajają potrzeby samorealizacji czy ekscytujących przeżyć. Najbardziej spektakularne było pojawienie się grupy „bogatych w zupełnie nowy sposób”, jak ich nazywał Timothy Ferriss, autor bestsellerowej książki „Czterogodzinny tydzień pracy”. Ci nowi bogaci to głównie mężczyźni, którzy uznali, że nie warto być niewolnikiem harującym dla kogoś. Zamiast tego warto założyć firmę, działalność przenieść do internetu, skrócić tydzień pracy do kilku godzin, a resztę czasu spędzać na surfowaniu na Hawajach. Tak zaczęły wyrastać e-firmy, których właściciele chcieli zarabiać tak dużo, aby móc robić to, co kochają.
Inaczej podeszły do tego kobiety. Zamiast skupiać się na szybkim zarobku, postawiły na realizowanie pasji. Biznesy, które zaczęły tworzyć i których zapewne będzie się pojawiać coraz więcej, to przedsięwzięcia skromniejsze i łatwiejsze do przeoczenia. Ich siła nie polega na odnoszeniu spektakularnych sukcesów finansowych i nastawieniu na ciągły wzrost, lecz na tym, że przynoszą założycielkom przyzwoite dochody i są coraz atrakcyjniejszą alternatywą wobec korporacyjnej ścieżki kariery. Celem jest głównie robienie czegoś, co sprawia przyjemność. A zyski są przy okazji.
– Na razie pieniądze nie są oszałamiające, ale już są. I nie mniej ważne jest to, że mam ogromną frajdę z tego, co robię – opowiada Marta Jarosińska-Mańka, założycielka galerii z ozdobami i dodatkami do domu Kufer Dekoracji. 36-latka jeszcze dwa lata temu pracowała jako tłumaczka. Rzuciła jednak etat, wzięła dotację z urzędu pracy i zaczęła robić to, co kocha. Już wcześniej sama przygotowywała dla koleżanek prezenty na śluby, chrzciny czy urodziny, dekorowała im sale weselne czy pomagała przygotować wieczory panieńskie. I właśnie taka praca jej się marzyła. – Wychowałam się w twórczym środowisku. Moi rodzie są producentami ceramiki. Od nich wzięłam pierwsze materiały do mojego Kufra. Najbardziej pociągało mnie jednak robienie wieńców do ozdabiania domów, bardzo popularnych w Stanach Zjednoczonych – dodaje Jarosińska-Mańka. Na początku myślała o tradycyjnym sklepie, ale szybko doszła do wniosku, że w rodzinnym Wałbrzychu nie znajdzie klienteli. Założyła sklep internetowy i fanpage na Facebooku. – Pracownię mam w mieszkaniu i powoli rozkręcam biznes – opowiada.
Dla dziennikarki Katarzyny Świerczyńskiej rękodzieło to wciąż hobby, a nie biznes. – Wprawdzie czasami udaje mi się zarobić sto czy dwieście złotych, ale wszystko wydaję na materiały i raczej nie traktuję szycia jako dodatkowego źródła zarobku – opowiada dziewczyna, która od jesieni 2010 r. szyje filcotki, czyli figurki kotów z filcu. Większość rozdaje, część udaje jej się sprzedać w jednej z warszawskich galerii rękodzieła albo na rękodzielniczych jarmarkach. – Filcotki można nosić jako broszki i w takiej formie są najpopularniejsze. Zaczęłam też piec ozdobne pierniczki, w tym takie przewrotne – serduszka w stringach i bikini. Tych też udaje się trochę sprzedać, szczególnie przed świętami. To naprawdę fajne uczucie, gdy ktoś decyduje się zapłacić za zrobienie czegoś, co samo w sobie przyniosło mi sporą frajdę – dodaje.

Małe dziwactwa

– To ciekawostki, o których nie pomyślelibyśmy, że ktoś może ich potrzebować lub że zechce za nie płacić. Tym bardziej że mamy ogromny wybór produkowanych masowo, często tańszych zamienników – mówi Sebastian Błaszkiewicz. – Ale wiele osób woli przedmioty wyprodukowane chałupniczo, jedyne w swoim rodzaju, choćby były droższe – dodaje.
I rzeczywiście, gdy Anna Traczewska kilka lat temu zaczynała szycie torebek na bieliznę, wydawało się to małym dziwactwem. Dziś Metka by Traczka to uznana marka. Jej torebki na bieliznę – a ostatnio także etui na laptopy czy iPady – można znaleźć w wielu galeriach internetowych i stacjonarnych sklepach. Tarczewska ma tak dużo zamówień – nawet ponad sto miesięcznie – że porzuciła wcześniejszą pracę marketingowca i utrzymuje się z szycia.
Czasem, jak w przypadku 23-letniej Magdaleny Suchan, właścicielki sklepu internetowego NaLudowo.pl, w którym można kupić zainspirowane folklorem przedmioty codziennego użytku, rękodzielniczki postanawiają skupić się na budowaniu rozpoznawalnej marki. Suchan najpierw sama przez ponad trzy lata wykonywała biżuterię i ozdoby na zamówienie, by dojść do wniosku, że lepiej znaleźć jeszcze kilku twórców i sprzedawać rękodzieło pod wspólnym szyldem. Dla każdego z osobna to na wpół hobby, na wpół sposób na podreperowanie domowego budżetu. Ale po połączeniu sił okazało się, że jest z tego całkiem niezły biznes. Tak oto rękodzielniczka przeszła z poziomu samodzielnego rzemieślnika do manufaktury. Oczywiście manufaktury 2.0.