Sama koncepcja była niezwykle prosta. Udostępnienie Polakom podpisu elektronicznego, czyli mechanizmu autoryzacji, który pozwoli podpisać każdy plik cyfrowy, miało być podstawą elektronicznej administracji, dzięki której obywatele będą mogli załatwiać sprawy urzędowe, nie ruszając się sprzed ekranu komputera. Elektroniczne autoryzowanie (podpisanie) pliku za pomocą elektronicznego podpisu kwalifikowanego ma bowiem takie same skutki prawne jak złożenie własnoręcznej sygnatury.

Więcej formy niż treści

W praktyce jednak e-podpis nigdy się nie przyjął. Podpisy oferowane przez firmy uprawnione do ich wydawania, jak Krajowa Izba Rozliczeniowa czy Unizeto Technologies, były zbyt skomplikowane w użyciu, by zyskać masową popularność. Dodatkowo ich funkcjonalność ograniczały opóźnienia w budowie e-administracji, powodujące, że e-podpisu po prostu nie było czasem do czego użyć.
Jak tłumaczy Tomasz Kulisiewicz z firmy analityczno-doradczej Audytel, w wielu usługach elektronicznych, nie trzeba tak wysokiego poziomu zabezpieczeń, jakie oferuje kwalifikowany e-podpis.
Reklama
– Alternatywą są dość proste rozwiązania oparte na tokenach. Poziom zabezpieczeń, jakie oferują, jest adekwatny do poziomu ryzyka – mówi Tomasz Kulisiewicz. Jak dodaje, używanie kwalifikowanego e-podpisu, z jego wielopoziomowymi zabezpieczeniami, w wielu przypadkach wymagającymi prostej autoryzacji, jest przerostem formy nad treścią.

Rynkowa nisza

Co więcej, przeciw e-podpisowi świadczą też doświadczenia Ministerstwa Finansów. Resort, który początkowo umożliwiał składanie deklaracji podatkowych tylko posiadaczom (płatnych) e-podpisów kwalifikowanych, nie był zadowolony z liczby PIT-ów, które napływały w ten sposób – kilka lat temu było ich co najwyżej kilkanaście tysięcy. Jednak kiedy z internetowych PIT-ów i systemu Deklaracje usunięto wymóg opatrzenia ich e-podpisem kwalifikowanym, liczba w ten sposób składanych zeznań podatkowych wzrosła lawinowo. Jedynym mechanizmem autoryzacji jest konieczność podania kwoty przychodu z ubiegłorocznego PIT.
– To wystarczające zabezpieczenie. Ryzyko, że ktoś nieuprawniony będzie chciał za podatnika złożyć PIT, jest bardzo niewielkie – podsumowuje Tomasz Kulisiewicz. Jak dodaje, kwalifikowany podpis elektroniczny zszedł do rynkowej niszy.
– Używa go kilkadziesiąt tysięcy firm w Polsce, głównie te, które obracają wrażliwymi informacjami, jak np. biura rachunkowe. To nisza, w której e-podpis kwalifikowany sprawdza się świetnie – wyjaśnia analityk.

Kłopoty z e-dowodem

Jakby słabości e-podpisu było mało, jego znaczenie spada wraz z kolejnymi kłopotami w budowie polskiej e-administracji. W kwietniu kierujące informatyzacją administracji Ministerstwo Spraw Wewnętrznych unieważniło przetarg na nowe dowody osobiste. Ich ważnym elementem miał być mikroprocesor, podobny do tych, jakie pojawiają się coraz częściej w kartach bankomatowych. W nowym e-dowodzie miał być zapisany między innymi podpis elektroniczny. Nowy blankiet w założeniach miał być głównym sposobem autoryzacji obywatela w kontaktach z e-administracją. Przetarg jednak unieważniono. Nie było już szansy na dokończenie wartego ok. 400 mln zł projektu przed końcem 2013 r., co było warunkiem pozyskania finansowania unijnego. Jednym z powodów unieważnienia przetargu przez Jacka Cichockiego, ministra spraw wewnętrznych, było niedoszacowanie kosztów projektu oraz ogólne nieprzygotowanie administracji do obsługi dokumentu z e-podpisem. Z audytu zamówionego przez Jacka Cichockiego wynika, że wdrożenie systemu nowych dowodów osobistych z e-podpisem będzie wymagać w latach 2013–2017 nakładów rzędu co najmniej 1,2 mld zł.