W gronie urzędów trzymających przedsiębiorcę za gardło są także inspekcje sanitarne. Teoretycznie powinny być surowe i restrykcyjne, stoją przecież na straży zdrowia konsumentów. Praktycznie jednak ogrom władzy, w jaką zostały wyposażone, wcale konsumentom służyć nie musi. Może jednak narażać przedsiębiorcę na ogromne straty. Wszystko zależy od człowieka. Nie trzeba dodawać, że dla obywatela kontakt z urzędem oznacza po prostu zetknięcie się z państwem. Jeśli urzędnik, nawet niskiego szczebla, nadużywa swojej władzy, uważamy, że państwo jest nam wrogie. Władza inspekcji sanitarnej nad przedsiębiorcą, który oferuje żywność, zaczyna się wcześnie, już na etapie projektowania. Inspektor może uznać, że projekt jest zły, i punkt gastronomiczny czy bar w ogóle nie zostanie otwarty. W takiej sytuacji osoba niekompetentna, także dziennikarz, nie jest władna rozstrzygać, kto ma rację. Kiedy jednak takich identycznych punktów gastronomicznych jest w całym kraju, a także poza jego granicami, grubo ponad tysiąc, i tylko trzy obiekty, w jednym województwie (identyczne jak pozostałe), nie mogą zostać otwarte, bo inspektor sanitarny się nie godzi, to trzeba zadać co najmniej kilka pytań. Sytuacja nie jest wymyślona. Dotyczy jednej z największych polskich sieci stacji benzynowych. Na tych stacjach, ku wygodzie tankujących, od pewnego czasu oferowane są gorące kiełbaski. Każda ze stacji zorganizowała ich sprzedaż według tego samego projektu. Odpowiednie służby sanitarne we wszystkich województwach, a kilka także za granicą, nie miały do projektu zastrzeżeń i teraz, oprócz paliwa, można na stacjach zjeść także gorącą parówkę. Tylko trzy projekty, w okolicach Krakowa, nie otrzymały akceptacji inspektora sanepidu. Podobno nie spełniają wymogów sanitarnych. Nie mogą zostać otwarte. Pat trwa od kilku lat. Jeśli inspektorzy w Małopolsce mają rację, to może oznaczać, że ich koledzy w pozostałych regionach Polski, a także za granicą, tej racji nie mają. Dali zgodę na otwarcie punktów gastronomicznych, choć zostały one wadliwie zaprojektowane. Państwo, reprezentowane przez owych inspektorów, być może więc działa wadliwie, bez odpowiedniej troski o nasze zdrowie. My, konsumenci, mamy prawo sądzić, że coś nie jest w porządku. Kłopot w tym, że na prośbę zainteresowanego koncernu projektowi punktów oferujących kiełbaski przyglądał się dokładnie także departament bezpieczeństwa żywności i żywienia w Głównym Inspektoracie Sanitarnym. Uznano, że projekty są jak najbardziej w porządku. Mamy więc prawo wnosić, że to inspektor w Małopolsce (teoretycznie podlegający GIS) wykazał nieuzasadnioną nadgorliwość. Tyle że ta nadgorliwość, a może nawet złośliwość, oznacza wymierne straty dla koncernu. Bez względu na to, czy rację mają inspektorzy, którzy w całym kraju hot dogi do sprzedaży dopuścili, czy też w Krakowie, gdzie na to nie zezwalają – któraś ze stron racji nie ma. Ale żadna nie poniesie za to finansowej odpowiedzialności. Państwo odbiera pieniądze firmie, z której podatków utrzymuje swoich urzędników, także sanepidu. To samo państwo od kilku lat wydaje się kompletnie bezradne w rozwiązaniu prostej przecież sprawy. Skoro z inspekcją sanitarną nie radzi sobie potężny koncern, to co ma mówić mały przedsiębiorca, któremu jakaś inspekcja nie pozwala zarabiać pieniędzy? Nieoficjalna recepta, którą stosują przedsiębiorcy, jest prosta. Autorem projektu, bez względu na to, czy jest to restauracja, czy punkt, powinien być jakiś rzeczoznawca z… sanepidu. W najgorszym razie – ktoś uprawniony z jego najbliższej rodziny. Przed kilkoma laty GIS zabronił rzeczoznawcom zatrudnionym w sanepidzie zatwierdzać projekty we własnym województwie. Przepis łatwo obejść, prosząc o przysługę kolegę, który za chwilę poprosi o to samo. Do zlikwidowania możliwości, by inspektorzy sanepidu jako rzeczoznawcy mogli jednocześnie zarabiać na projektowaniu obiektów, które potem zatwierdza ich instytucja, przymierzała się Julia Pitera. Nic z tego nie wyszło. Nadal więc inspektor jako przedstawiciel państwa zarabia grosze, ale może dorabiać jako rzeczoznawca projektujący dla przedsiębiorców prywatnych. Tych samych, których potem sanepid będzie kontrolować. Zmianę złych przepisów uniemożliwili lobbyści, przekonując, że w sanepidzie nie będzie miał kto pracować. W trosce o pracowników państwowej inspekcji państwo nadal się kompromituje.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama