Mario Monti – szef rządu wymyślony przez duet Sarkozy–Merkel – nie jest już w oczach rynków finansowych gwarantem uratowania Włoch przed bankructwem. Rentowność 10-letnich włoskich obligacji utrzymywała się wczoraj tylko nieznacznie poniżej 6 procent. Technokrata i specjalista od zarządzania kryzysowego Monti jest ograniczony polityką tak samo jak showman Silvio Berlusconi. I równie słabo radzi sobie z presją inwestorów.
Rzym musi do końca roku pozyskać ok. 230 mld euro, co przy obecnych stawkach będzie bardzo trudne. Stąd rosnące obawy, że Włochy staną się piątym krajem strefy euro, który wystąpi o pomoc do Brukseli. Wczoraj Monti zaprzeczał, że do tego dojdzie. – Włochy nie tylko dziś, lecz także w przyszłości poradzą sobie same – podkreślał w wywiadzie dla niemieckiej telewizji ARD. Identyczne formułki wypowiadali przed nim premierzy Grecji, Irlandii i Portugalii. Minister finansów Hiszpanii jeszcze w ubiegły piątek zaprzeczał doniesieniom „Financial Timesa” o bailoucie. Dzień później – poprosił o pomoc.
Zdaniem większości ekonomistów reformy przeprowadzone przez technokratyczny rząd stanęły w połowie drogi. A poparcie społeczne dla obecnej ekipy gwałtownie spada. O ile jesienią 2011 r. wynosiło 71 proc., to dziś jest to już tylko 34 proc. Partie, które warunkowo poparły Montiego, teraz mają obawy, że zapłacą za to odsunięciem od władzy po najbliższych wyborach. Zły przykład płynie z Grecji, w której dochodzi do radykalnych przetasowań na scenie politycznej na niekorzyść tradycyjnych partii.
Jednak Monti traci w sondażach głównie z powodu załamania włoskiej gospodarki. W I kwartale tego roku dochód narodowy skurczył się o 0,7 proc. i zdaniem Komisji Europejskiej w całym roku spadnie o 1,4 proc. To skutek podniesienia przez obecną ekipę podatków, których udział w gospodarce wzrósł z 42,5 proc. PKB w 2011 roku do 45,1 proc. w tym roku. W ten sposób Monti chce ograniczyć tegoroczny deficyt budżetowy do 3 proc. PKB.
Taka taktyka – popierana przez Berlin – nie przynosi oczekiwanych rezultatów. W warunkach słabnącej gospodarki dochody z VAT, którego stawka została podniesiona o 1 pkt proc., są w tym roku niższe niż w ubiegłym.
– Jeśli Włochy będą się trzymały reform, które chce kontynuować Monti, kraj pozostanie bezpieczny – zapewniał wczoraj w wywiadzie dla dziennika „La Stampa” niemiecki minister finansów Wolfgang Schaueble. Problem w tym, że coraz mniej osób podziela optymizm Schaublego. O ile reforma emerytalna okazała się sukcesem, o tyle zmiana sztywnych regulacji rynku pracy, bez której nie może być mowy o zdynamizowaniu wzrostu gospodarki, budzi już większe wątpliwości. Ustawa, która musi być jeszcze zatwierdzona przez izbę niższą parlamentu, została rozmyta w senacie. Co prawda ograniczono znaczenie branżowych negocjacji płacowych, jednak aby zwolnić pracowników, włoscy przedsiębiorcy będą nadal musieli wystąpić do sądu. Monti okazał się także o wiele mniej skuteczny w ograniczaniu wydatków państwa. Napotkał w tej sprawie poważny opór aparatu biurokratycznego.
– Ten rząd zdecydowanie za bardzo podnosił podatki. Byłoby znacznie lepiej, gdyby skoncentrował się na ograniczeniu wydatków – komentuje Alberto Alesina, profesor ekonomii na Uniwersytecie Harvarda.
Aby ratować sytuację, Monti mianował specjalnego komisarza, który do października ustali, w jaki sposób ograniczyć wydatki państwa o 4,2 mld euro rocznie. Ale premier przyznał, że jeśli to się nie uda, podejmie decyzję o kolejnym podniesieniu podatków. W szczególności stawka VAT wzrośnie o 2 pkt proc. do 23 proc.
Innym wyjściem ma być przerzucenie kłopotów Włoch na Europę. Dzisiaj Monti przyjmuje w Rzymie prezydenta Francji Francois Hollande’a. Wspólnie chcą zażądać od kanclerz Merkel zgody na emisję euroobligacji, utworzenie unii bankowej oraz prawa do bezpośredniego wspierania banków komercyjnych przez Europejski Mechanizm Stabilizacji (ESM; zacznie działać od 1 lipca).