Od dłuższego czasu na rynkach mamy wyjątkową zmienność. Grecja, Hiszpania, Włochy wciąż straszą, nadal nie widać wyraźnych sygnałów poprawy. Czy powinniśmy przyzwyczaić się już do takiej nowej rzeczywistości?

Na rynkach ciągle coś się dzieje od czterech lat. Co więcej, odnoszę wrażenie, że dużo aktywnych graczy się już na to zaszczepiło. Jesteśmy w nienajlepszym okresie koniunktury. Od 2007 r. mamy bessę, która była tylko przerwana dość dynamicznym odbiciem. Przez moment miałem przekonanie, że sam fakt, że część spółek i indeksów rosła mimo tych wszystkich negatywnych informacji napływających na rynek, jest dobrym objawem budującej się nowej hossy. Niestety w ciągu ostatnich tygodni szeroki rynek akcji zaczął wyglądać wyjątkowo źle, zwłaszcza na tle innych światowych rynków.

Przestaliśmy być modni?

Nie, to nawet nie jest kwestia mody. Po prostu – to są wady mniejszego, mniej dojrzałego rynku. Muszę przyznać, że mam pewne obawy, czy przypadkiem nie powtórzy się teraz sytuacja z 1996 i 2002 r., czyli faza marazmu przy opadających coraz niżej indeksach, kiedy wszyscy powoli odchodzą od giełdy. Zostają tylko najtwardsi. Oni też są zmęczeni, bo nic nie mogą zrobić. Oczywiście są pojedyncze akcje, które rosną. Trudno jest jednak trafić jedną, czy pięć spółek spośród czterystu do wyboru, więc generalnie traci się pieniądze. Rynek stoi i czeka na ten lepszy moment.

Reklama

Nie podejmę się oceny tego kiedy i w jaki sposób kryzys zostanie rozwiązany, bo myślę, że jeszcze mniej wiedzą na ten temat ci. którzy w jakiś sposób próbują to prognozować. Generalnie rynki się nie zmieniły. Jesse Livermore we „Wspomnieniach gracza giełdowego” pisze o kryzysie bankowym z końca XIX wieku ,który niemal niczym się nie różnił od kryzysu. którego doświadczaliśmy trzy lata temu. Grecja bankrutowała już sześć razy, są już do tego przyzwyczajeni. Raczej pokory powinni nabrać ci wszyscy, którzy wierzyli w to, że wprowadzenie jednolitej waluty wprowadzi modny już kiedyś tzw. efekt konwergencji, czyli zrównanie się cen. Ekonomiści stworzyli pewien sztuczny świat i teraz wszyscy są zaskoczeni tym, że on nie pasuje do rzeczywistości. Próbuje się szukać wytłumaczenia dla rzeczy, które są po prostu normalne. Uparcie wierzyliśmy w to, że ta jedna waluta, jeden organizm złożony z wielu elementów będzie działał tak samo, a to jest niemożliwie. Teraz cierpliwie wszyscy powinni wykonywać swoją robotę i czekać, aż te objawy kryzysu przeminą. Być może będą tego ogromne koszty, być może słabsze, trudno powiedzieć.

Gdyby Grecja opuściła teraz strefę euro byłoby to swego rodzaju oczyszczenie dla eurolandu?

Tak jak w każdym systemie złożonym – nie wiadomo. Nie wiadomo, czy zaraz Włosi czy Hiszpanie nie powiedzą: „My też chcemy odejść, bo nam to pasuje”. Ponad sześć lat temu obstawiałem, że strefa euro nie przetrwa. Nie sądziłem ,że wytrzyma tak długo, w takiej formie. Obecne problemy są konsekwencją tego, że to nie jest jednolity twór. Ten mechanizm nie działa i nie powinien w żaden sposób zadziałać. Prędzej czy później wypracuje się pewnie jakiś nowy model unii walutowej - kilku walut, czy też szczątkowego euro w Niemczech, czy we Francji.

Proszę zwrócić uwagę na to ,że po wprowadzeniu euro do kolejnych krajów, Eurostat zapewniał, że nie ma żadnej inflacji . Na przykład Francuzi dziwili się ,że za zwykłą kawę płacili jednego franka, a teraz płacą jedno euro - bo to taki naturalny przelicznik, jedynką łatwo się płaci. Ceny wzrosły w odczuciach i portfelach ludzi, ale w statystykach nie ma inflacji
U nas jest bardzo podobna sytuacja. GUS ogłasza, że rosną pensje. Tymczasem z rozmów z ludźmi wynika, że nikt podwyżek nie dostaje od dwóch lat. Nie posunąłbym się do stwierdzenia ,że statystyki mogą być fałszowane, ale na pewno są podkręcane, liftingowane, czy po prostu jest to pochodna metodologii.

To trochę tak jak z indeksami giełdowymi. Wszyscy patrzą na WIG i mówią ,że od 1991 r. można było zarobić tysiące procent. A czy pamiętamy czym był WIG na początku ? To był Tonsil, Exbud, Krosno, Kable i Próchnik. Wśród tych spółek jest trzech bankrutów. Tego indeksu z tamtego czasu już nie ma. Dokładnie tak samo jest ze wskaźnikami makroekonomicznymi. Coś jest w tych koszykach inflacyjnych ale my za mało o tym powszechnie wiemy i nadinterpretujemy czasami te liczby, które są jakimś modelem rzeczywistości, ale nie rzeczywistością.

Jak zatem inwestor giełdowy, atakowany z jednej strony danymi statystycznymi, z drugiej medialnymi newsami, ma się odnaleźć w tym nawale informacji? Jak wyłowić te najistotniejsze?

Nie ma takich informacyjnych kluczy. Różnego rodzaju badania dowodzą ,że nadmiar informacji przyczynia się do spadku skuteczności. Dostajemy kolejne porcje informacji i myślimy sobie, że wiemy już bardzo dużo, że jesteśmy w stanie zanalizować pewne rzeczy. Rośnie nasza pewność siebie ale tak naprawdę nie wiemy, które informacje rzeczywiście przekładają się na zachowanie rynku. Nie jesteśmy wstanie tego wszystkiego przetworzyć i sensownie zinterpretować.
Być może z racji tego, że kiedyś byłem dziennikarzem i zajmowałem się produkowaniem informacji, w ogóle nie interesuję się teraz newsami. Uważam, że w aktywnym handlu nie mają one żadnego przełożenia. Ważne są reakcja ludzi na daną informację.

Jeżeli spółki publikują absurdalnie głupie komunikaty, przykładowo - wychodzi prezes spółki, która dopiero startuje i mówi „planujemy miliard zysku”, to wiadomo, że w czasie hossy interpretacja tego będzie jedna - skok kursu akcji na jednej sesji. I to jest dobry objaw. Pokazuje siłę hossy. Ale w pewnym momencie inwestorzy zaczynają traktować takie wypowiedzi z dystansem i przestają na nie reagować. Zaczynają się spadki. To sygnał, że być może jest to koniec hossy.

Jeśli spółka w czasie bessy ogłosi super wynik, to w konsekwencji może liczyć na co najwyżej mniejszy spadek kursu akcji niż cała reszta firm, a w wielu przypadkach taka informacja nie ma nawet żadnego znaczenia, bo wszyscy wiedzą, że jest źle. Jesteśmy skrzywieni w tym swoim własnym postrzeganiu rzeczywistości. Trochę ją sobie wymyślamy.

Czy w tym momencie szczególnej zmienności na rynkach osoba, która chce zacząć grać na giełdzie powinna wejść na parkiet? Czy może lepiej przeczekać ten okres zawirowań?

Ktoś, kto się interesuje rynkiem i chce się nim zajmować nie powinien się zastanawiać kiedy jest dobry moment. Zawsze jest dobry moment. Powinien wejść. Powinien doświadczać również złego momentu, strat, żeby później przekonać się jak może być dobrze. Ludzie zazwyczaj popełniają błąd i wchodzą na giełdę w czasie hossy. Najwięksi pechowcy wchodzą na samym szczycie i później bardzo szybko się zniechęcają do inwestowania. Jeżeli ktoś trafi na nienajlepszy moment, taki jak jest ostatnio, to albo stwierdzi, że to jednak nie jest dla niego, albo będzie chciał zrozumieć i nauczyć się, w jaki sposób zarabia się pieniądze. Tu zaczyna się nasza droga inwestora. Jeśli planujemy wejście na giełdę, to trzeba się tego podjąć i działać, żeby zobaczyć jakie są efekty.

Mówił Pan o doświadczeniach strat. Czy jest jakiś pułap spadków indeksów, kursów akcji, który wywołuje panikę wśród inwestorów?

Jest mnóstwo pułapów. Ludzie nie doceniają tego, jak bardzo są podatni na stres i na straty wynikające ze stresu. Wchodzą na rynek i wydaje im się ,że wytrzymają stratę rzędu 10-20 proc. W momencie, gdy straty sięgają 5-10 proc. uruchamia się wiele stresowych reakcji. Wiele z nich to reakcje fizjologiczne, które bardzo źle odbieramy. Nasz racjonalizm wystawiany jest na wielką próbę. Gdy straty zaczynają sięgać 20-proc., poziom stresu się podnosi na tyle, że nie tyle nie jesteśmy już racjonalni , ale stajemy się biologiczną maszyną, która jest narażona na niekorzystne czynniki. Nie mamy gdzie uciec i produkujemy te wszystkie hormony stresu, które nam niszczą zdolność koncentracji, osłabiają organizm itd.

Trafiamy do błędnego koła i nie możemy się z niego wydostać. Z jednej strony mamy stratę np. 30 proc. i chcielibyśmy wyjść z danej spółki , z drugiej strony myślimy sobie: „jak teraz sprzedam ,to zaraz przyjdzie wzrost”. To jest ten najgorszy moment. Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest świadome ustalenie progu wyjścia z danej inwestycji już na samym początku. Wiadomo, że na rynku będziemy tracić, bo to jest biznes jak każdy inny. Trzeba wiedzieć kiedy ten rynek opuścić tak, by nie zostawał osiągnięty nasz „próg bólu”. Jeżeli ktoś się stresuje ze stratami rzędu 10 proc. to powinien ustalić sobie pułap 5-7 proc. strat. na jednej transakcji.

Musimy więc poznać swoje emocje?

Musimy siebie poznać. Kiedy ludzie pytają mnie, czy wchodzić na rynek, ja mówię - wejdź. Przede wszystkim poznasz siebie. Dowiesz się o sobie takich rzeczy, o których nawet nie przypuszczałeś. Może ten człowiek nie zostanie inwestorem, spekulantem, może w ogóle z rynkiem się rozstanie, ale może wynieść z tego pozytywne doświadczenie. Będzie ono negatywne dla portfela, ale będzie pozytywne dla zbudowania własnych doświadczeń w innych sferach życia.

ikona lupy />
Grzegorz Zalewski, Ekspert DM BOŚ / Media / PIOTRWANIOREKzelaznastudio.pl