Ze strony organizatorów londyńskich igrzysk pada wiele słów mających potwierdzić wiarę w słuszność urządzania największej sportowej imprezy świata. Wydaje się jednak, że nikt wcześniej nie zadał sobie podstawowego pytania – czy Wielka Brytania skorzysta na olimpiadzie? I czy gospodarka Wysp, przeżywająca ogromną zadyszkę, w tej konkurencji nie tylko nie zdobędzie medalu, lecz także odpadnie ze światowej rywalizacji już przy pierwszym okrążeniu bieżni.

– Gdybyśmy w lipcu 2005 r., kiedy przyznawano nam prawo do zorganizowania olimpiady, wiedzieli to, co wiemy dziś, to z pewnością o ten przywilej byśmy się nie ubiegali – powiedziała tuż po wybuchu światowego kryzysu finansowego w 2008 r. minister sportu Tessa Jowell, która była również odpowiedzialna za przygotowanie Londynu do igrzysk. Jej słowa przypomniał niedawno francuski dziennik „Le Monde”, bo brytyjska stolica w finałowym wyścigu o prawo

zorganizowania olimpiady pokonała Paryż. Wtedy Francuzi byli ogromnie rozgoryczeni decyzją MKOl, ale dziś mogą tylko odetchnąć z ulgą, że w czasach recesji nie muszą dopłacać ze świecącej pustkami państwowej kasy do igrzysk, które nie staną się panaceum na problemy europejskiej gospodarki. Kiedy wychodzi się z linii metra Jubilee na nowoczesnej stacji Stratford, skąd prowadzi droga do Parku Olimpijskiego, gdy przechodzi się przez nowe centrum handlowe, zagląda do eleganckich sklepów i tętniących życiem kawiarni oraz restauracji, wydaje się, że kryzys w Wielkiej Brytanii jest plotką rozpowszechnianą przez zazdrosnych rywali nie tylko z Paryża, lecz także z Madrytu, Moskwy i Nowego Jorku – miast, których kandydatury MKOl odrzucił jeszcze wcześniej.

I że przynajmniej jedno z podstawowych założeń towarzyszących olimpiadzie – tchnięcie życia w mało do tej pory rozwiniętą część wschodniego Londynu – zostało osiągnięte. Budżet w rozsypce Brytyjscy oficjele wciąż przekonują, że na organizacji igrzysk skorzysta nie tylko Londyn, który ma wzbogacić się o nowe miejsca pracy i przestrzenie publiczne, ale wszyscy Brytyjczycy. Jednak te zapewnienia wydają się co najmniej wątpliwe, gdy przyjrzymy się danym dotyczącym kondycji gospodarki. Według Krajowego Biura Statystycznego (ONS) recesja w kraju pogłębiła się o kolejne 0,4 proc. w drugim kwartale tego roku, a PKB w pierwszym kwartale spadł o kolejne 0,2 proc., w dodatku załamaniu gospodarczemu towarzyszy wysoka inflacja, która wynosi już 3,5 proc.

Reklama

Równie wysoka jest stopa bezrobocia, która przekroczyła 8 proc. – ostatnim razem tak wiele osób bez pracy pozostawało na Wyspach w 1996 r. W marcu 2012 r. dług publiczny przekroczył 66 proc. PKB, a to oznacza wzrost zadłużenia w ciągu zaledwie kilku lat w tempie iście sprinterskim. Jeszcze w 2001 r. wynosiło ono bowiem 30 proc. PKB, w 2009 – 40 proc., a w 2011 roku – 60 proc. Początkowo władze Wielkiej Brytanii planowały wydać na organizację olimpiady 2,4 mld funtów, jednak szybko okazało się, że suma ta nie jest wystarczająca. Dziś szacuje się, że na przygotowanie imprezy państwo przeznaczyło aż 9,3 mld funtów, choć obecny minister sportu Jeremy Hunt z dumą ogłosił, że udało się zaoszczędzić 476 mln funtów. Przy okazji nie omieszkał pochwalić się, że Wielka Brytania udowodniła światu, jak wspaniałym jest organizatorem. Nie wspomniał jednak o kilku spektakularnych porażkach.

Skorzystają grubi

Na panewce spalił choćby plan aktywizacji brytyjskich bezrobotnych, którzy mieli znaleźć pracę przy budowie olimpijskich obiektów czy nowej infrastruktury. W dokumentach złożonych do MKOl zobowiązano się, że aż 98 proc. kontraktów zostanie podpisane z firmami zarejestrowanymi na Wyspach. Tak się faktycznie stało, ale nikt nie kontrolował tego, jakich zatrudnią podwykonawców. A wiadomo – cudzoziemcy są znacznie tańsi i np. przy budowie Parku Olimpijskiego ledwie 4 na 10 pracowników było Brytyjczykami. W sumie na 46 tys. miejsc pracy związanych z igrzyskami aż 18,4 tys. trafiło w ręce osób pochodzących głównie z Europy Wschodniej. Popularna bulwarówka „Daily Mail” rozpisywała się nawet, że na placach budów językiem urzędowym stał się polski.

Na olimpiadzie nie zarobią także tyle, ile się spodziewały londyńskie hotele – do brytyjskiej stolicy nie przyjedzie tak wielu fanów sportu, z kolei z jej odwiedzenia w tym czasie zrezygnowali zwykli turyści. Według strony Hotels.com na kilka tygodni przed rozpoczęciem imprezy ceny noclegów spadły o około o 25 proc., często nawet więcej. Np. 4-gwiazdkowy Radisson Blu Edwardian New Providence Wharf w Dockland jeszcze 2 miesiące temu żądał za pokój 594 funtów za noc, ostatnio obniżył cenę do 150. Gdy argumenty o ekonomicznych zyskach z olimpiady rozpływają się na naszych oczach, organizatorzy imprezy zaczynają mówić o innych jej zaletach. I teraz igrzyska mają zachęcić Brytyjczyków do uprawiania sportu. Byłoby wspaniale, gdyby tak się stało, bo na Wyspach mieszka największy odsetek ludzi otyłych (1 na 3 dorosłych) w Europie, czyli ok. 13 mln osób.

Jednak tezie o chudnięciu podczas Igrzysk przeczą badania Freda Coaltera ze School of Sport na University of Stirling – zdrowy tryb życia popularyzują nie wielkie wydarzenia sportowe, lecz małe lokalne kluby i imprezy organizowane przez nie. Rządowy argument o zbawiennym wpływie olimpiady na stan wagi Brytyjczyków wydaje się chybiony jeszcze z innego powodu: np. miejscowy koncern Cadbury przeznaczył na sponsoring igrzysk ponad 20 mln funtów, a nie zrobił tego, by ludzie przestali jeść kaloryczne czekoladki, tylko przeciwnie – by rozpowszechnić znajomość marki i jej produktów. Poza tym, nawet jeśli wszyscy grubi Brytyjczycy – rozłożeni w wygodnych fotelach, zajadający czipsy, hamburgery oraz pogryzający czekoladki – nagle by schudli w trakcie oglądania sportowych wyczynów w telewizji, to dzięki temu sytuacja gospodarcza na Wyspach nie ulegnie zdecydowanej poprawie.

Poprawie wizerunku tegorocznego organizatora olimpijskich rozgrywek nie pomagają też głośne skandale, które co chwila wychodzą na światło dzienne w londyńskim City. Utrata 2 mld dol. przez JPMorgan Chase, zarzut defraudacji 2,3 mld dol. postawiony bankowi UBS, a także śledztwa wobec co najmniej 12 innych banków, w tym Barclays w sprawie manipulacji stopami LIBOR, pokazują, że tamtejszy rynek finansowy, mówiąc delikatnie, nie stosuje się do zasad fair play obowiązujących sportowców. W tym roku jest pewne – takiego przepychu jak na olimpiadzie w Pekinie, która Państwo Środka kosztowała ok. 40 mld dol., w Wielkiej Brytanii nie zobaczymy. I może tym lepiej.