PAP: - W pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości Polska nie dysponowała portem morskim, ale miała prawo do swobodnego korzystania z portu w Wolnym Mieście Gdańsku. Dlaczego więc zapadła decyzja o budowie portu w Gdyni?

Prof. Wojciech Morawski: - Decydującą rolę odegrały wydarzenia z czasu wojny polsko-radzieckiej w 1920 roku. Okazało się, że w sytuacji prawdziwego zagrożenia na Gdańsk nie można było liczyć. Tamtejsi dokerzy zastrajkowali, odmawiali wyładunku statków z transportami wojennymi dla Polski. I to było doświadczenie bezpośrednio inspirujące decyzję z jesieni 1922 roku, jaką było uchwalenie ustawy o budowie portu w Gdyni.

PAP: - Ustawa z 23 września 1922 roku oznaczała, że państwo bierze na siebie sprawę budowy portu. Czy tylko kapitał państwowy był zaangażowany w Gdyni?

W.M.: - Stosunek do przedsięwzięć państwowych w gospodarce był w latach międzywojennych nieco inny niż obecnie. Dziś jesteśmy przesiąknięci głęboką nieufnością wobec prób wtrącania się państwa w gospodarkę. Po doświadczeniach PRL jest to zrozumiałe. Ale w latach 20. kapitał prywatny był zniszczony przez inflację, praktycznie go nie było. A budowa portu w Gdyni była przedsięwzięciem, które nie od razu przyniosło zyski. Jednak próby przyciągnięcia kapitału prywatnego do budowy portu w Gdyni były czynione aż do wielkiego kryzysu, podczas którego kapitał prywatny mocno ucierpiał. Powstało między innymi Konsorcjum Francusko-Polskie Budowy Portu w Gdyni. Jeśli państwo polskie wchodziło w inwestycje gospodarcze, robiło to niechętnie, tylko w tych sytuacjach, gdzie kapitał prywatny naprawdę nie chciał się angażować.

Reklama

PAP: Jaki był efekt rywalizacji Gdyni z Gdańskiem. Czy Polska mając już własny port zrezygnowała z prowadzenia handlu morskiego poprzez Gdańsk?

W.M.: - Lubimy podkreślać, że Gdynia stała się największym portem na Bałtyku, a więc zdystansowała Gdańsk. Warto jednak pamiętać o tym, że od 1934 roku obowiązywała umowa parytetowa między Polską a Wolnym Miastem Gdańsk, w której obiecaliśmy, że nie będziemy za bardzo faworyzować Gdyni kosztem Gdańska. Polski eksport kierowany przez Gdynię i Gdańsk miał być równo dzielony między oba porty. Gdyby tej umowy nie było, sukcesy Gdyni mogłyby być jeszcze większe.

PAP: - Dlaczego zawarto taką umowę. Przecież nie leżała w gospodarczym interesie Polski?

W.M.: - Kierownicy państwa mieli świadomość, że nadmierny sukces Gdyni może zrujnować polską politykę wobec Wolnego Miasta Gdańska. Uznali, że warto być powściągliwym, by Gdańszczan nie doprowadzić do radykalnych kroków. Wiadomo było bowiem, ze większość Gdańszczan była, w sensie etnicznym niemiecka. Gdyby w latach międzywojennych przeprowadzono plebiscyt, znakomita większość mieszkańców Gdańska, głosowałaby za Niemcami. Przesłanie, jakie zaadresowali do Gdańszczan autorzy Traktatu Wersalskiego można streścić następująco: nie spełnimy waszych aspiracji narodowych, ale zapewnimy, że na związku gospodarczym z Polską dobrze wyjdziecie. Budowa Gdyni mogła temu zagrozić. Gdańszczanie mogli powiedzieć Polsce: skoro już macie Gdynię i ona jest taka wspaniała, to może nie jesteśmy już wam tak potrzebni. Pozwólcie nam zatem zjednoczyć się z Niemcami. A Polska z przyczyn zasadniczych nie chciała ustąpić ze swoich praw, to bowiem uczyniłoby z niej satelitę Niemiec.

PAP: - Czy budowa portu w Gdyni była w Europie międzywojennej przedsięwzięciem wyjątkowym?

W.M. - Na taką skalę owszem. Ale były podobne przypadki. Kiedy okazało się, że sporny port Fiume, czyli Rijeka wejdzie w skład Włoch, Jugosłowianie zbudowali tuż za granicą własny port - Suszak. Dziś jest on po prostu dzielnicą Rijeki.