Nazwy takie jak Kwelia.com, Chef Surfing, Chu Shu, Wallwisher czy IguanaBay brzmią znajomo w Dolinie Krzemowej, która od lat 50. XX w. jest światowym liderem i amerykańskim centrum przemysłu “nowych technologii”, głównie informatycznych. Jednak ich właściciele rozwijają swój biznes tysiące kilometrów dalej – w Chile.

“Start-Up Chile” to pomysł Nicolasa Shea, chilijskiego biznesmena i polityka. Jego program selekcjonuje młodych biznesmenów i przyznaje im granty w wysokości 40 tys. USD oraz wizę do Chile. Od 2010 roku w ten sposób chilijski program przyciągnął 500 firm i 900 przedsiębiorców z 37 krajów. Zdecydowana większość z nich pochodzi z USA (ponad 120 firm), rdzenni Chilijczycy z około 90 strt-upami są dopiero na drugim miejscu. Swój biznes w Chile rozwijają też Argentyńczycy, czy mieszkańcy Indii i Kanady. Są też przedstawiciele z Europy – Wielkiej Brytanii, Niemiec, Hiszpanii i Portugalii.

Wiele krajów podejmowało próby stworzenia swoich stref rozwoju innowacji na wzór Doliny Krzemowej w USA, gdzie mają swoje siedziby firmy takie jak Google, Apple i Hewlett Packard. Ale prawie wszystkie odniosły porażkę – czytamy na stronie internetowej "The Economist". Przypadek Chile jest wyjątkowo ciekawy, ponieważ kraj ten wykorzystuje słaby amerykański system polityki migracyjnej. Swoje przedsiębiorstwa w Chile zakładają głównie imigranci, którym nie udało się rozwinąć biznesu w światowej stolicy kapitalizmu – USA.

Reklama