W mojej pracy dominuje raczej budowanie strategii. W życie wdrażają ją ludzie. Nic bez nich by mi się nie udało. To nie ja sam kupiłem Quadrę, ja tylko stworzyłem warunki – mówi prezes KGHM Herbert Wirth.

Na sześć lat więzienia skazano sejsmologów, którzy nie przestrzegli przed zbliżającym się trzęsieniem we włoskiej L’Aquili. Co pan – człowiek, którego praca opiera się na nauce – myśli, kiedy słyszy takie informacje?

Patrzę na tę sprawę bez emocji, bo – jak sądzę – wyrok odnosi się do nieprzestrzegania procedur, a nie tego, że naukowcy nie przewidzieli, czy ziemia się zatrzęsie, czy nie. Są przecież strefy sejsmicznie aktywne na kuli ziemskiej i wiadomo, że do trzęsień będzie tam dochodzić. Teren Włoch i basenu Morza Śródziemnego zalicza się do nich, bo jest obszarem styku płyt litosfery. Podobnie okolice Los Angeles i San Francisco lub rejon między Wyspami Kurylskimi a Japonią – gdzie dochodzi do subdukcji, czyli wciskania jednej płyty pod drugą. W wyniku tego zjawiska dochodzi do wyzwolenia ogromnych ilości energii, czyli trzęsień. To ciekawe, że mnie panie o to zapytały, bo kiedy kończyłem studia, marzyłem o tym, żeby zostać sejsmologiem. Konkretnie wulkanologiem.

Poniekąd nim pan właśnie jest. KGHM ma przecież stacje sejsmologiczne.

Staramy się w sposób bezpieczny, gdy na dole nie ma załogi, wyzwolić nagromadzoną w górotworze energię poprzez kontrolowane prowokowanie wystąpienia wstrząsów sejsmicznych – robimy to za pomocą specjalnych robót strzałowych. Mówimy wówczas, że górotwór ma szansę odetchnąć. We wszystkich kopalniach KGHM prowadzone są ciągłe obserwacje sejsmologiczne. Rejestracja zjawisk opiera się na bazie rozbudowanej sieci stanowisk, dołowych i powierzchniowych, obejmujących zasięgiem wszystkie rejony i pola eksploatacyjne kopalń. Posiłkujemy się też badaniami prowadzonymi przez obserwatorium geofizyczne Polskiej Akademii Nauk w Książu. Wracając jednak do pierwszego pytania: za samą nietrafną prognozę trudno jest oskarżyć. To tak, jakbyśmy u nas w KGHM karali ludzi za to, że był wyrzut gazu, bo trudno jest przewidzieć, że za chwilę się zdarzy. Ale możemy dla obszarów, w których jest to prawdopodobne, wdrożyć procedury bezpieczeństwa. I za ich nieprzestrzeganie ludzie ponoszą karę. W naszej firmie bardzo dużą wagę przywiązujemy do bezpieczeństwa. Wypracowane standardy pozwalają zaliczyć KGHM do jednej z najlepszych pod tym względem firm górniczych w Polsce.

Reklama

Z pasją pan opowiada o tych sprawach. Skąd wzięła się pana miłość do geologii?

Powiedziałbym, że z samej ziemi. Urodziłem się na granicy masywu granitowego dwułyszczykowego i osłony metamorficznej. W takim właśnie miejscu leży miejscowość Mrowiny, z której pochodzę (Dolny Śląsk, powiat świdnicki – red.). To bardzo dziwny zakątek, jeśli chodzi o strukturę geograficzną. I może w jakiś sposób energia tego miejsca oddziaływała na mnie (śmiech). A poważnie – tam, gdzie dorastałem, było mnóstwo kopalń: kaolinu, granitu itd. Młody człowiek siłą rzeczy się tym interesował. Jeździłem na rowerze i szukałem różnych dziwnych skał. Można powiedzieć, że znam każdy kamyk w rejonie Siedlimowic i Mrowin. Moją pierwszą pracę dyplomową – jeśli tak można powiedzieć – w technikum geologicznym pisałem właśnie o tym regionie.

Czy takiego człowieka przyroda potrafi jeszcze zaskakiwać?

Oczywiście! Nieustannie pokazuje nam w postaci kamieni i minerałów swoje bogactwo. Pamiętam, jak za pierwszym razem byłem na Syberii i odwiedziłem mało znane muzeum geologiczne. Zobaczyłem tam płaty muskowitu. Ogromne, powyżej metra kwadratowego. Ja wiedziałem, że muskowit służył zawsze do szklenia okien. Jako dziecko zastanawiałem się, jak to możliwe, skoro w Polsce płaty muskowitu są najwyżej wielkości paznokcia.

Okazało się, że w różnych miejscach są tak różne. Do dziś zbiera pan minerały?

Tak. Jak idę, kopię, podnoszę, oglądam. Ludzie nawet czasem na mnie patrzą zdziwieni. A to jest chyba silniejsze ode mnie. Ułożyło mi się tak w życiu, że połączyłem pasję z pracą.

Co pana tak fascynuje w tych minerałach?

Półżartem mógłbym powiedzieć, że według mnie one mają dusze i w tym względzie jestem przeciwnikiem św. Tomasza z Akwinu. To bajeczne sprawy. Minerały mają wewnątrz zapisaną historię. Mam u siebie w biurze okazy sprzed przeszło 250 milionów lat. Ale ostatnio moim ulubieńcem staje się np. bornit. Dość pospolity minerał, który mamy u nas w KGHM. Proszę sobie wyobrazić, że niedawno odkryliśmy jego cudowne właściwości. Ma on wyśmienite możliwości absorbowania fotonów. Jestem zwolennikiem fotowoltaiki, czyli zamiany fotonów światła na strumień elektronów. To się dzieje właśnie w obrębie tego minerału.

Używa pan czasem terminologii geologicznej do opisywania świata? Na przykład współczesnej gospodarki, tak jak to robią zresztą niektórzy ekonomiści?

Nie, nie porządkuję świata według terminologii geologicznej, ale obserwuję go pod kątem bogactwa. Jestem zwolennikiem starych teorii, że bogactwo jest w ziemi, w minerałach, w skałach. W Rzeczypospolitej Polskiej w okolicach przełomu 1989 r. dużo w tym względzie zostało roztrwonione. Majątek, który mógłby służyć pokoleniom, przeszedł w ręce podmiotów, które eksploatować go będą niekoniecznie z pożytkiem dla nas. Inne narody są w tym względzie mądrzejsze. My weszliśmy w kapitalizm w jego najgorszym chyba wymiarze, bo spekulacyjnym.

Spekulacja to coś, co trawi gospodarkę światową. Czym jest dla pana trwający od kilku lat kryzys światowy?

Jestem z wykształcenia inżynierem i źle się czuję w świecie, w którym mówi się stale: „skonstruuj przekaz”. Nie podoba mi się, że istotny przestał być fundament, a liczy się tylko PR. Jestem zresztą pod wrażeniem książki Chińczyka Songa Honbinga „Wojna o pieniądz”. Taka literatura oczywiście ma swoje wady, jest podszyta spiskową teorią dziejów, ale dobrze się czyta. Mamy w książce bitwę pod Waterloo i pięciu braci Rotschildów i każdy z nich po tej bitwie jedzie w swoją stronę z jedną informacją: Napoleon przegrał. Książka obrazuje, w jaki sposób przekuto informację na olbrzymi zysk. Jeśli dalej czytamy, że liczba wydrukowanych i puszczonych w świat dolarów przekracza o 600 razy całą wartość handlową świata (dane na rok 2009), to znaczy, że żyjemy w czasach, kiedy dług zaciąga się po to, żeby spłacać poprzedni. Pytanie – gdzie jest koniec tego szaleństwa?

W pana branży nie dzieją się takie rzeczy?

Nie, bo geologia to przyziemna nauka. Opiera się na tym, co dała ziemia. Wciąż nie do końca znamy właściwości jej wytworów. Rozszerzanie zdolności poznawczych człowieka przez instrumentarium fizyko-chemiczne pozwala odkrywać na nowo minerały. Weźmy przykład gliny. Do niedawna nie wiedziano o jej doskonałej możliwości absorbowania zapachów. Dziś szeroko wykorzystuje się ją jako absorbent np. na stacjach benzynowych. To zupełnie nowa jakość. A przecież to ta sama glina. Zupełnie nową jakość zyskuje też KGHM. Staje się pierwszym polskim koncernem globalnym. Mamy na myśli np. zakup kanadyjskiej Quadry. Musieliśmy włożyć bardzo dużo wysiłku, by zrealizować tę gigantyczną inwestycję, która nie tylko przyniesie korzyści spółce, lecz także wzmocni wizerunkowo polską gospodarkę na świecie. Nie obyło się bez kłopotów, także konieczności tłumaczenia, że to słuszna droga rozwoju dla firmy.

Dlaczego nie było to możliwe wcześniej?

W KGHM często brakowało decyzji, choć mieliśmy wiele okazji do dobrych inwestycji. Pamiętam projekty w Zambii czy Mauretanii – leżały na talerzu, wystarczyło po nie sięgnąć, ale nie kupowaliśmy. To, na co my się nie decydowaliśmy, kupowała firma First Quantum. Dziś jest kilka razy większa od naszej.

KGHM potrzebował menedżera operacyjnego?

W mojej pracy dominuje raczej budowanie strategii. W życie wdrażają ją ludzie. Nic bez nich by mi się nie udało. To nie ja sam kupiłem Quadrę, ja tylko stworzyłem warunki. To dzięki zespołowi i kompetencjom poszczególnych pracowników jesteśmy w miejscu, w którym jesteśmy. I stąd duży ukłon do nich.

Czyli lubi pan nie tylko kamienie? (śmiech)

Lubię ludzi. Nie wyobrażam sobie, że można się wobec kogoś obchodzić obcesowo. Takie podejście oczywiście zabiera sporo czasu, ale staram się go poświęcać sprawom pracowniczym. Może nie każdy, kto do mnie przychodzi, jest zawsze przyjęty. Ale kiedy tylko mogę sobie na to pozwolić, rozmawiamy.

Czy podobnie jak obserwuje pan zjawiska zachodzące w ziemi, dostrzega pan przemiany w świecie pracy i pracowników? To, jak technologia i mobilność zmieniają charakter pracy?

Jeśliby dokonać stratyfikacji grup pracowniczych u nas w firmie, myślę, że ci na samym dole nie do końca zdają sobie z tego sprawę. Mają już dziś inne narzędzia pracy, ale pracują tak samo. Niby lżej i wydajność powinna być większa, ale to się nie zmienia. Rzeczywiście dostrzegam jednak wyraźną zmianę na średnim szczeblu. Zwłaszcza przejęcie Quadry dało ludziom oddech i wyzwoliło większą aktywność.

Chodzi o nowe możliwości technologiczne?

Tak. Zaczęliśmy z moim zespołem od uświadomienia sobie naszych słabości. Doszliśmy do wniosku, że przy obecnej technologii – wydobywamy wciąż drogo – doszliśmy do ściany. Zrozumieliśmy, że tylko przełom da nam oddech. Dziś pracownicy odkrywają nowe możliwości. Zauważyli, że wiele rzeczy można zrobić inaczej. I zaskakują mnie. Nie wiem natomiast, jak na innowacje zareagują pracownicy z niższych poziomów. Kiedyś, przy okazji rozmów o inteligentnych kombajnach, zapytałem, co stoi na przeszkodzie, żeby górnicy złożyli się, skredytowali i kupili maszyny, które będą pracować dla nich (my zapewnilibyśmy ich obsługę). Ale oni są bardzo nieufni.

Ma pan na myśli roboty, które będą pracowały za ludzi pod ziemią?

Tak. Urządzenie dedykowane specjalnie KGHM. Pracowaliśmy nad nim przez 3 lata z niemiecką firmą należącą dziś do grupy Caterpillar. Niedługo zaczniemy testy pierwszych urządzeń...

...które pozbawią ludzi pracy.

W jakimś stopniu tak, ale przecież będziemy też zatrudniać ludzi do ich budowy. Poza tym nie jestem neoliberalny, jeśli chodzi o ludzką pracę. W regionie, gdzie działa KGHM, z górnictwa żyje co najmniej 100 tys. ludzi. Czuję to brzemię, nie wyrzucam ludzi na bruk. Co roku odchodzi na emeryturę ok. 700 osób, więc można pewne zmiany zaprojektować. Nie będziemy może zatrudniać jak dawniej. Ale chcemy utworzyć 750 miejsc pracy istotnych dla nowych obszarów rozwoju. Wokół górnictwa jest też dużo sfer wciąż jeszcze niezagospodarowanych, np. cały sektor tzw. galanterii miedziowej do wykorzystania choćby w branży sanitarnej, gdyż miedź ma doskonałe właściwości bakteriobójcze. Przetwórstwo tego typu w Polsce leży.

Wracając do tego szeregowego pracownika. W jego imieniu rozmawiają z panem związki zawodowe. Są dla pana hamulcowym?

Tak, ale tylko dlatego, że są nieufni. A ich roszczenia dotyczą wyłącznie warunków finansowych pracy.

Co to jest dla pana współczesna godna praca? Czy pan czasem używa tego określenia?

Tak. Czasem nawet nadużywam.

Więc jak pan to rozumie?

Zacznę od definicji Międzynarodowej Organizacji Pracy.

O nie, tego nie chcemy słuchać.

Dobrze. Powiem więc tak. Jeżeli warunki finansowe pracy są zdecydowanie powyżej średniej w branży, to jest to godziwa płaca. Jeśli do tego jest bezpiecznie – patrzę m.in. na nakłady finansowe firmy na zachowanie bezpieczeństwa – i zachowane są wszystkie elementy tradycji, które pozwalają kultywować dumę, to myślę, że te trzy czynniki sprawiają, że praca jest godna.

To przekonuje związkowców?

Skuteczna jest konsekwencja. Mówię: nie mam tyle, ile żądacie, ale mam tyle i tyle. I dotrzymam słowa. To działa. Żądam też czegoś w zamian, bo dotąd związki formułowały tylko oczekiwania, a kolejne kierownictwa je spełniały. Ja chciałbym, żeby pracownicy podejmowali też zobowiązania, np. przestrzegali zasad etycznych dotyczących tego, by nie zanieczyszczać środowiska, nie pracować pod wpływem alkoholu itd. Skonstruowaliśmy właśnie kodeks etyczny, który niebawem przedłożymy do konsultacji.

Czy pan kiedyś miał wrażenie, że pana praca nie jest pana godna? Może trafił pan do miejsca bez perspektyw?

Był taki moment. Skończyłem Akademię Górniczo- Hutniczą z – jak to się mówi – paskiem, przyjechałem do Wrocławia i nie mogłem znaleźć pracy. Spotkałem na ulicy nauczyciela z technikum, który polecił mnie do Przedsiębiorstwa Geologicznego. Trafiłem tam napompowany wiedzą teoretyczną, a szef mnie wysłał do zbijania skrzynek. Cierpiałem strasznie. To była dla mnie lekcja pokory. Myślałem, że tyle się nauczyłem, a nikt nie chce tego wykorzystać.

Potem kariera rozwijała się już bez problemów: był pan praktykantem w przedsiębiorstwie geologiczno-inżynieryjnym we Fryburgu (Niemcy), trafił pan do instytutu badawczego CUPRUM, wreszcie został dyrektorem KGHM i dziś prezesem. Skąd pan wiedział, jak się poruszać po porzuceniu tych skrzynek?

Na pewno bardzo wpłynęła na mnie kadra na AGH. Nauczyli mnie szukać.

Studia? Prezes PZU Andrzej Klesyk uważa, że polskie uczelnie nie uczą niczego.

Rozumiem, co mówił pan Andrzej. Był zdołowany, bo miał stu kilkudziesięciu kandydatów do pracy, a nie mógł znaleźć nikogo. We mnie moi profesorowie wszczepili ciekawość, pazerność na wiedzę. Dali mi bazę. I to sobie bardzo cenię. Wtedy było nas na AGH 112 osób. Dziś studentów jest więcej i czasu dla nich mniej. A ja miałem jeszcze swoich mistrzów, np. od złóż. Mieli prawdziwy kontakt ze studentami.

Ze względu na chęć utrzymania z nimi kontaktu realizował pan cały czas plan naukowy: doktorat, habilitacja?

Nie. Prace te pisałem z potrzeby sytuacyjnej. Jeździłem już wówczas po świecie, obserwując górnictwo i zrozumiałem, że w Polsce nie ma dobrych publikacji dotyczących oceny projektów inwestycyjnych w tej branży na świecie. Postanowiłem więc napisać podręcznik – to właśnie mój doktorat, a potem rozwinięcie, czyli habilitację. Czasem się zresztą śmieję, że może to dla geologa wstyd zrobić doktorat z ekonomii. Z drugiej strony, kiedy dziś czasem jestem zapraszany na uczelnie: AGH czy politechniki, mówię kadrze: nauczyliście nas odkrywać, poznawać ziemię, ale zamieniać na pieniądz już nie. Dlatego sam się tym zająłem.