Argument numer jeden. Telewizja zabija solidarność. Sprawia, że społeczeństwo staje się bardziej egoistyczne, nastawione na sukces i przekonane o tym, że ci, którym się udało (głównie finansowo), na pewno byli mądrzejsi, lepsi i pracowitsi. Natomiast reszta jest biedniejsza dlatego, że była głupsza i bardziej leniwa. W ciekawy sposób dowiodła tego niedawno Tanja Hennighausen z niemieckiego Centrum Badań nad Europejską Gospodarką Rynkową (ZEW). Ekonomistka zauważyła, że przez całe lata Ossi pytani o ich stosunek do państwa opiekuńczego i sprawiedliwości społecznej dzielili się ściśle według zastanawiającego klucza geograficznego. Północno- i południowozachodnia część tzw. nowych landów miała do takich mechanizmów, jak zasiłek dla bezrobotnych czy pomoc społeczna, stosunek najbardziej pozytywny. I nie był to wyłącznie skutek tego, że mieszkańcy tamtych regionów najchętniej z takiej pomocy korzystali. Fakt, północny wschód kraju (land Meklemburgia) należy do najbiedniejszych rejonów Niemiec. Ale już leżąca na południowym wschodzie Saksonia na tle reszty NRD wypada gospodarczo bardzo dobrze. Przyczynę tego podziału Hennighausen widzi w... zasięgu telewizyjnych stacji nadawczych w Niemczech Zachodnich. Nie jest bowiem żadną tajemnicą, że mimo podziału kraju żelazną kurtyną Niemcy ze Wschodu na potęgę oglądali (oczywiście nielegalnie) „kapitalistyczną” telewizję z RFN. Od tego przywileju odciętych było (z przyczyn techniczno-geograficznych) tylko 15 proc. enerdowskiej populacji. Właśnie północny i południowy wschód. Hennighausen oczywiście nie twierdzi, że zachodnioniemiecka telewizja szerzyła kapitalistyczną propagandę. Jej oddziaływanie było dużo bardziej subtelne. Poprzez proste i charakterystyczne dla telewizji we wszystkich krajach konstrukcje fabularne tworzyła obraz świata, w którym młodzi, piękni i szlachetni zazwyczaj odnoszą sukces, natomiast ci, którym się nie udało, na pewno na swój los zasłużyli. Tezy Hennighausen pozwalają też świeżym okiem spojrzeć na polską transformację, której towarzyszył szybki rozwój telewizji komercyjnych (niecharakteryzujących się bynajmniej audycjami najwyższych lotów). Może przyczyn odwrócenia się Polaków od takich wartości jak solidarność szukać należy właśnie tutaj.
Ale to dopiero początek. Argument drugi brzmi: telewizja niszczy kapitał społeczny. Do takich wniosków doszedł z kolei ekonomista z amerykańskiego MIT Benjamin Olken. Dowodem były badania opinii przeprowadzane w różnych częściach Indonezji. Wszędzie tam, gdzie z przyczyn technicznych odbiór telewizji czy radia był utrudniony, notowano dużo wyższe wskaźniki intensywności kapitału społecznego. Ludzie byli bardziej gotowi do współuczestnictwa w sprawach lokalnych albo pomagania sąsiadom. Ci z dostępem do telewizji na takie zajęcia przeznaczali dużo mniej czasu. Inny eksperyment, przeprowadzony kilka lat wcześniej w Brazylii przez Alberto Chonga i Elianę LaFerrarę, pokazał z kolei, jak popularyzacja telenowel zwiększyła znacząco liczbę rozwodów i obniżyła wskaźniki dzietności.
Wszystkie te tezy idą mniej więcej w tym samym kierunku, w którym zmierzają słynne przestrogi amerykańskiego politologa Roberta Putnama. Harvardzki akademik, publikując w 2000 r. głośną książkę „Bowling Alone”, sprowokował Amerykę do dyskusji, czy triumf telewizji i radia w drugiej połowie XX wieku nie podminował zdolności Zachodu do utrzymania demokracji i społeczeństwa obywatelskiego. Bo czy komuś będzie się jeszcze chciało chodzić na wybory, pielęgnować więzi sąsiedzkie czy w ogóle komunikować się z kimkolwiek, mając do wyboru obejrzenie na kanapie ulubionego filmu czy teleturnieju.
Czy bać się tych przestróg? Oczywiście! Należy więc jak najszybciej wyrzucić telewizor (byle pamiętając, że to elektrośmieć podlegający specjalnemu rygorowi utylizacji) i przerzucić się na prenumeratę gazet. Chociażby w internecie.
Reklama
ikona lupy />
Rafał Woś, dziennikarz DGP wojciech górski / DGP