Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego chcąc wyprowadzić naszą naukę z zaścianka, wprowadziło punktowy system oceny, zachęcając: publikuj za granicą i po angielsku, a dostaniesz za artykuł więcej punktów, niż byłoby to w Polsce. Problem w tym, że punkty stają się czasem ważniejsze niż wartość merytoryczna publikacji.
Punkty mogą – ale nie muszą – stanowić podstawę oceny czasowej pracownika, bo jej reguły leżą w gestii konkretnego pracodawcy. Stanowią natomiast ważną składową oceny instytucji, w której pracuje, przed ministerstwem. A za tym idą pieniądze.
Za artykuł naukowy dostaje się tyle punktów, ile w wykazie przyznano czasopismu, w którym miałby się ukazać. Wykaz jest podzielony na trzy listy. Na liście A (ok. 10 tys. pozycji) znajdują się prestiżowe tytuły, np. „Nature” czy „Science”, ale także 133 pisma polskie, głównie wydawane po angielsku. Lista B (niecałe 2 tys.) to głównie czasopisma polskie. Lista C (ok. 4,5 tys.) to europejskie czasopisma humanistyczne, w tym 100 polskich. Naukowiec, który opublikuje coś w czasopiśmie z listy A, otrzyma za taką publikację od 15 do 50 pkt, z listy B maksymalnie 10 pkt, z listy C od 10 do 14 pkt.
System punktowy – choć w założeniu słuszny – w dwóch miejscach budzi kontrowersje. Po pierwsze chodzi o zaklasyfikowanie czasopism. Skarżą się zwłaszcza środowiska humanistyczne, które przez to, że pisma humanistyczne znajdują się niemal w komplecie na listach B i C, mają znikome szanse na duże pieniądze. – Część środowiska naukowego chce oceniać humanistykę narzędziami właściwymi dla nauk ścisłych i technicznych – mówi DGP Emanuel Kulczycki, filozof z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu i autor bloga Warsztat Badacza. Jednak prof. Jerzy Wilkin, ekonomista z Polskiej Akademii Nauk i szef zespołu specjalistycznego do oceny czasopism naukowych, choć zgadza się, że można rozważyć sprawę rozpiętości punktowej między listami, uważa, że najważniejsze jest podniesienie merytorycznego poziomu polskich czasopism. Dopiero potem mogłyby zostać przeniesione na listę A.
Reklama
Drugą sprawą jest to, że system prowadzi do swego rodzaju fetyszyzacji punktowej. – Młodzi pracownicy naukowi, zatrudniani teraz na krótkich, 2- czy 4-letnich kontraktach terminowych, będą musieli przynosić punkty, jeśli będą chcieli przedłużenia kontraktów. Konsekwencją tak prowadzonej naukometrii jest chłodna kalkulacja. Znam tytuły, z których po ukazaniu się nowego wykazu autorzy wycofywali swoje artykuły, bo spadła im punktacja – mówi Kulczycki.