Dzisiaj Inglot Cosmetics to potęga. Na całym świecie słynie z doskonałych lakierów do paznokci i kosmetyków do makijażu. Firma ma dziś blisko 400 salonów w kilkudziesięciu krajach, a w Malezji, Azerbejdżanie i Irlandii posiada pozycję dominującą na krajowych rynkach kosmetycznych. Cały czas umacnia też swoją pozycję na gigantycznych rynkach w Indiach i Brazylii.

Chlubą firmy są jednak sklepy w tak prestiżowych lokalizacjach, jak Caesars Palace w Las Vegas czy Times Square w Nowym Jorku. Do tego salonu Inglota na zakupy wpadają miedzy innymi słynne siostry Kardashian, Avril Lavigne i Sofia Vergara. A Britney Spears tak „lubi” kosmetyki Inglota, że zrobiła im niesamowitą reklamę, publicznie ich używając podczas jednej ze swoich tras koncertowych.

Zapewne żadna z tych sław nie wie, że twórca używanych przez nie kosmetyków cudów był Polakiem z prowincjonalnego Przemyśla. Do tej pory zresztą, pomimo międzynarodowej ekspansji, 95 procent kosmetyków Inglota powstaje właśnie w tym mieście. Inglot tłumaczył, że przenoszenie produkcji do Azji jest dla jego firmy całkowicie nieopłacalne, bowiem proces powstawania produktu w Polsce jest pięć razy szybszy.

Jeżeli nie doktorat – to co?

Reklama

Rodzinne miasto Wojciech Inglot zostawił na kilka lat dla Krakowa, gdzie studiował chemię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Kiedy w 1979 roku nie dostał się na studia doktoranckie, z inicjatywy swojego mentora, profesora Stefana Smolińskiego, został zatrudniony w laboratorium badawczym Polfy, gdzie miał przeczekać rok i kolejny raz podejść do egzaminu wstępnego. Wcześniej Inglot został jednak powołany do wojska. Służył w krakowskim desancie, także w trakcie stanu wojennego.

Po odbyciu służby Inglot wrócił do Polfy, lecz - wzorem swoich kuzynów – planował emigrować do USA i tam założyć własną firmę. Wyjeżdżał zresztą na krótkie okresy pracować do Stanów, dzięki czemu mógł podpatrywać farmaceutyczne nowości.

Własna firma w Polsce dzięki Jaruzelskiemu

Inglot zdecydował się jednak założyć firmę w Polsce, a w podjęciu takiej decyzji pomógł mu… Wojciech Jaruzelski. A konkretnie wydany przez niego dekret, który zmuszał państwowe przedsiębiorstwa do pozbywania się niepotrzebnego sprzętu.

W wynajętej i niewykończonej części domu na przedmieściach Przemyśla Inglot zainstalował kupiony z Polfy sprzęt. Pieniądze na urządzenia, które bardziej przypominały złom niż wyposażenie laboratorium, pożyczył od siostry Elżbiety, która dopiero co wróciła z saksów. Namówił ją też do współpracy w swojej nowej firmie kosmetycznej. Wkrótce do rodzeństwa dołączył brat Zbigniew.

Najpierw płyn do czyszczenia głowic

Celem młodego przedsiębiorcy była produkcja szminek, cieni i pudrów. W latach 80. w tym sektorze nie było na rynku konkurencji. Jedna pierwszym produktem Inglota był płyn do czyszczenia głowic magnetofonowych. Dopiero dzięki pieniądzom, zdobytym na produkcji pożądanego w tym czasie płynu, Inglot zdołał wypuścił na rynek dezodorant w sztyfcie VIP, który miał być konkurencją dla dezodorantów Fa, dostępnych wtedy jedynie w Peweksach.

W 1987 roku - ku przerażeniu rodzeństwa - Wojciech Inglot pojechał do Nowego Jorku na kongres Amerykańskiego Stowarzyszenia Chemików i Kosmetyków. Zamieszkał w Waldorf Astoria, na który nie było go stać, ale opłacało się. Po latach wspominał, że była to jedna z lepszych inwestycji jego życia. Poznał w ten sposób najważniejszych ludzi z branży, którzy wtedy nie traktowali go jeszcze jako rywala, więc bez skrepowania opowiadali mu o arkanach tego biznesu.

Po powrocie ze Stanów, bogatszy o nowe doświadczenia, Inglot zaczął produkować swój sztandarowy produkt – lakier do paznokci, który zaprezentował na targach kosmetycznych w 1987 roku.

Lata dziewięćdziesiąte przyniosły firmie niebywały rozwój, głównie dzięki trafionym decyzjom Inglota. Zamiast sprzedaży kosmetyków w drogeriach, postawił on na własne stoiska, początkowo w postaci wysp, które z czasem przekształciły się w firmowe sklepy Inglota.

I to dzięki tym handlowym wysepkom Inglot został zauważony przez Kanadyjczyków. W jednej z warszawskich galerii handlowych wypatrzyli oni polskie kosmetyki i zaproponowali Inglotowi otworzenie sklepu firmowego w Montrealu. Tak zaczęła się zagraniczna ekspansja Inglota.

Plany na przyszłość?

W wywiadzie dla "Financial Timesa" Wojciech Inglot mówił: „Nie mamy długów czy kredytów, choć ceną za to jest wolniejszy rozwój”. Plany miał jednak rozległe - w ciągu pięciu lat Inglot chciał mieć 1000 salonów na całym świecie.

Jak grzyby po deszczy sklepy powstawały na pewno na rynku arabskia, a to dzięki oddychającemu i przepuszczającemu wodę lakierowi do paznokci O2M. Został on doceniony tak bardzo właśnie tam, bowiem zgodnie ze wskazaniami Koranu przed każdą modlitwą muzułmanie muszą obmyć dłonie. Kobiety z pomalowanymi paznokciami musiały je więc za każdym razem zmywać - dopóki nie pojawił się lakier Inglota. Dodatkowo w listopadzie jeden z islamskich uczonych ogłosił, że używanie przepuszczającego lakieru jest zgodne z muzułmańskim prawem. „Ten produkt miał być skierowany do kobiet dbających o zdrowie. Jego obecna popularność jest dla mnie dużym zaskoczeniem” - przyznawał Inglot w wywiadzie dla AP sprzed kilku tygodni. Dziś salony Inglot Cosmetics spotkać można w Dubaju, Katarze i Arabii Saudyjskiej.

Bez reklamy?

A wszystkie te sukcesy, jak się chwalił, Inglot odniósł przy minimalnych nakładach na marketing i reklamę.

W styczniu 2010 roku tłumaczył w wywiadzie dla "Wysokich Obcasów": „Od firm światowych różnimy się tym, że większość towarów sami produkujemy. W moim rodzinnym mieście Przemyślu mamy kompleks zakładów produkcyjnych. Na świecie działalność wielkich firm kosmetycznych coraz częściej sprowadza się do marketingu i handlu, a nie wytwarzania. Różnimy się też tym, że praktycznie się nie reklamujemy. Oszczędności na reklamie oddajemy klientom w postaci niskich marż handlowych. I jeszcze tym, że oferujemy ogromną różnorodność produktów.”

Odpoczynek?

Pomimo niebywałych sukcesów, Inglot pozostał niezwykle skromnym człowiekiem. Nie wyróżniał się ubiorem, nie miał ochrony. Zapewniał, że jest człowiekiem spełnionym. Coraz częściej myślał o odpoczynku.

Tym bardziej, że jak przyznaje jego przyjaciel Mariusz Ziomecki w wywiadzie dla portalu NaTemat, on sam „nie byłby w stanie wytrzymać takiego rozkładu dnia, który Wojtek prowadził non-stop”. „Wojtek był człowiekiem zapracowanym. Imperium, które wyrosło w jego rękach, wymagało nadludzkiego zaangażowania szefa, który bezpośrednio prowadzi biznes. Wojtek śmiał się, że tyle podróżuje że jego organizm już się pogubił i nie wie, czy jest noc czy dzień” – opowiada Ziomecki.

Wojciech Inglot zmarł nagle w szpitalu w Przemyślu w wyniku wylewu.