Komisja Europejska nie składa broni i chcąc podnieść koszty produkcji w „brudnych” gałęziach przemysłu próbuje manipulować systemem handlu emisjami. Dziś on nam sprzyja, bo kryzys zbił cenę uprawnienia do emisji tony CO2 do 4 euro, choć miało być co najmniej 30 euro. To dlatego Polska torpeduje europejską politykę klimatyczną?

Nie zgadzam się z takimi słowami. Chcemy tak kształtować politykę europejską, aby była racjonalna, skuteczna i wpisywała się w potrzeby rozwojowe Polski i całego kontynentu.

To wołanie na puszczy. Tylko polska gospodarka jest niemal całkowicie uzależniona od węgla, a polityka ograniczania emisji uderza najbardziej w to paliwo.

Kiedy mówię o potrzebie racjonalnej polityki klimatycznej, mam na myśli cały szereg bardzo poważnych niepowodzeń z przeszłości. Przecież Unii Europejskiej nie udałoby się dotrzymać zobowiązań z protokołu z Kioto, gdyby nie ogromne osiągnięcia tzw. nowych członków wspólnoty, w tym Polski, które zbilansowały braki w polityce klimatycznej innych państw.

Reklama

Radzi Pan nie rzucać się znów na głęboką wodę?

Nowe cele muszą być dostosowane do stojących przed nami wyzwań. Zwłaszcza dzisiaj musimy brać pod uwagę bardzo poważny kryzys gospodarczy w wielu krajach europejskich. Nie zapominajmy też o planach budowy strefy wolnego handlu pomiędzy UE i Stanami Zjednoczonymi.

To problem?

Europa, poprzez wysokie ceny energii, chce rozwijać technologie odnawialne i na nich budować swoją przewagę. Praktyczne efekty bywają takie, jak w przypadku zakończonych niepowodzeniem ogromnych inwestycji w rozwój europejskiej fotowoltaiki. W UE nie ma dziś praktycznie producentów paneli słonecznych, bo znakomita ich większość wyniosła się do Chin. Promocja drogiej energii nie zdaje egzaminu. Tymczasem Podczas tworzenia wspólnej strefy ekonomicznej Europy i Ameryki Północnej zderzymy się w dodatku z zupełnie odwrotnym myśleniem. Amerykańska administracja jest nastawiona na jak najtańszą energię. Jeśli negocjacje miałyby się zakończyć w ciągu dwóch lat, to możemy doprowadzić do sytuacji, w której przemysł na dobre wyniesie się z Europy. Już dzisiaj widoczny jest proces reindustrializacji USA, a nawet powrót przemysłu z Chin i dalekiej Azji, w związku z niskimi cenami energii. Musimy, jako Europejczycy, przemyśleć sposób, w jaki kształtujemy politykę klimatyczną. Europa nazywa siebie liderem w tej dziedzinie i obniżyła w ciągu kilkunastu lat emisje o 250 mln ton CO2 rocznie. Stany Zjednoczone tylko dzięki rewolucji łupkowej uzyskały 500 mln ton redukcji. Trzeba wyciągnąć z tego faktu wnioski.

Ale na europejskim placu boju o łupki także jesteśmy osamotnieni… Francuzi zrobią wiele, żeby zablokować to paliwo, bo konkuruje z ich sektorem jądrowym.

Nie byłbym taki pewien. We Francji zaczynają się toczyć bardzo poważne dyskusje, jeszcze nie na poziomie parlamentarnym, ale na samorządowym już tak. Część decydentów chce przemyśleć na nowo decyzję w sprawie zablokowanie poszukiwań gazu łupkowego. Spodziewam się zmiany kursu w tej sprawie - nawet w ciągu miesięcy.

Zapadła właśnie decyzja, że obcięcie nadpodaży uprawnień będzie dyskutowane na forum Parlamentu Europejskiego w marcu lub kwietniu. Jakie mamy szanse?

W dyskusjach wewnątrz parlamentu mamy remis. Komisja ds. Przemysłu i Energii odrzuciła propozycję backloadingu. Dwa tygodnie temu przyjęła ją Komisja Środowiska, ale stosunkiem głosów bardzo wyrównanym. Nie było jednomyślności. To dobrze, że odbędzie się debata plenarna na forum Parlamentu Europejskiego. W mojej ocenie to tak poważny w skutkach akt prawny, że parlament powinien mieć możliwość przedyskutowania tej sprawy.

Zaproponowana przez Komisję Europejską jednozdaniowa regulacja jest dyskusyjna i narusza uprawnienia Parlamentu Europejskiego, który powinien współdecydować o kształcie dyrektyw. Obecna propozycja daje blankietowe uprawnienie KE, to zupełny fenomen. Komisja stawia się ponad traktatami.

Kto stoi z nami w jednym szeregu?

Nie jesteśmy osamotnieni. Podkreślam, że to Komisja Europejska chce zabić ten system proponując zmiany, na które wcześniej się nie umawialiśmy. Dla polskiej gospodarki niskie ceny uprawnień nie są problematyczne, natomiast wysokie ceny mogą mieć bardzo dramatyczne konsekwencje.

Polska blokuje backloading, ale nie chce też ambitnej Mapy Drogowej 2050. Jesteśmy hamulcowymi Europy.

Nie godzimy się na wyznaczanie celów bez wiedzy na temat narzędzi, którymi będziemy do nich dochodzić. Nie tylko Polska powiedziała „nie”. Przyjęcie Mapy Drogowej 2050 mogło oznaczać blankietowe umocowanie Komisji Europejskiej do działań o niewiadomych dla nas skutkach. Dzisiaj dyskusja o rozwiązaniach ponad rok 2020 jest przedwczesna. Pięć lat temu, w 2008 r., decydowaliśmy o pakiecie. Zostało jeszcze siedem lat do zakończenia jego obowiązywania. Moim zdaniem, jest stanowczo za wcześnie na dyskusję o dalszych perspektywach. Jak precyzyjnie określać parametry działania w tak dalekiej przyszłości? Przypomnę, że nikt w 2008 r. nie zakładał kryzysu, który zmienił gospodarkę. Pojawia się perspektywa strefy wolnego handlu z USA. W 2015 r., zgodnie z ustaleniami z Durbanu, powinniśmy mieć nowy ład światowy w kwestii polityki klimatycznej. W listopadzie już po raz drugi w ciągu pięciu lat będziemy organizować konferencję klimatyczną, bo wierzymy, że polityka europejska powinna być wpisana w politykę światową, a nie od niej abstrahować. Zmiany klimatu dotyczą całego globu. Poczekajmy więc na wynik ustaleń w 2015 r., a dopiero potem zabierzmy się za ustalenia co po 2020 r. Wierzę, że dojdziemy wówczas do porozumienia.

Mocno regulowany i stabilny system jakim jeszcze w latach 90. była energetyka powoli przechodzi do historii. Energetykę nieodwracalnie zmienił wspierany i niekontrolowany w dużej mierze sektor odnawialnych źródeł energii, takich jak panele słoneczne czy wiatraki. W Europie już dziś zamykane są produkujące najtańszy prąd elektrownie tradycyjne, bo wypiera je z rynku energia z dotowanych farm wiatrowych. Za chwilę w Polsce rząd będzie musiał dopłacać właścicielom części elektrowni węglowych, bo ze względów bezpieczeństwa i stabilności systemu nie można ich zamknąć. Wiatr raz wieje, a raz nie. Nie ma Pan wrażenia, że dzisiejsza energetyka stoi na zakręcie?

Rzeczywiście, dzisiaj w dużej części przez regulacje klimatyczne i politykę, a liberalizację z drugiej strony sektor energetyki w Unii Europejskiej z najbardziej stabilnej gałęzi gospodarki upodobnił się do gry w ruletkę. Ceny uprawnień stwarzają dużą niepewność. W niektórych częściach Europy mamy znaczną nadpodaż energii z niestabilnych źródeł energii. To powoduje, że ten biznes jest dziś bardziej dla hazardzistów, niż dla poważnych inwestorów.

Kiedy przygotowywaliśmy się do prezydencji w Radzie UE i odwiedzałem państwa członkowskie, w Hiszpanii wpadł mi w ręce madrycki dziennik gospodarczy Expansion z krzyczącym tytułem pod zdjęciem ministra gospodarki: Gdzie jest naszych 60 mld euro?! Chodziło o niewykonane zobowiązania sektora OZE, które w kontekście kryzysu gospodarczego urosło do rangi wielkiego problemu. Koncept subsydiowanej energetyki odnawialnej, który miał być rozwiązaniem na chwilę nie zdaje egzaminu.

Gospodarka nie jest w stanie w niektórych przypadkach podołać temu ciężarowi. System wsparcia w Polsce powinien być wiarygodny w długiej perspektywie. Nie możemy dzisiaj umawiać się z drugą stroną na kokosy, a potem nie wywiązać się z obietnicy.