Coraz modniejsza jest narracja o końcu wzrostu gospodarczego, przynajmniej w krajach wysokorozwiniętych. Z kolei wzrost gospodarczy w Polsce w siedmioleciu 2009-2015 wyniesie zdecydowanie poniżej 3 procent rocznie.

Prognozy na lata 20. tego stulecia mówią o zaledwie 1-2 procentowym wzroście. Zmierzamy w tym samym kierunku?

Dyskusję wywołał amerykański ekonomista Robert Gordon z Nortwestern University, który we wrześniu opublikował raport (publikacja CEPR) na temat Stanów Zjednoczonych, skupiając się na coraz mniej przełomowym charakterze innowacji, co staje się czynnikiem spowalniającym wzrost. Równocześnie przed USA stoi sześć wielkich przeciwności, które zmniejszają go niemal do zera.

Obserwator Finansowy relacjonował poglądy Gordona i innych sceptyków na innowacje w tekstach z The Economist – „Innowacyjny pesymizm” i Jana Cipiura „Innowatorzy w świecie spoczęli na laurach”. Warto wrócić do tematu końca wzrostu gospodarczego, bo literatura jest coraz obszerniejsza i nie dotyczy tylko kwestii innowacji.

Reklama

Przeciwności

Przede wszystkim warto wymienić wspomniane sześć czynników Gordona:

- starzenie się społeczeństwa,

- kiepski system edukacyjny,

- nierówności dochodowe,

- konkurencja zagraniczna,

- nieuchronny wpływ ocieplenia globalnego,

- konieczność spłaty nadmiernego zadłużenia.

>>> Czytaj też: Narodowy Indeks Dobrobytu (NID) - niemiecka alternatywa dla PKB

Każdy z tych czynników odejmuje od tempa wzrostu gospodarczego 0,2 do 0,5 punktu procentowego (najwięcej nierówności dochodowe), przez co średnie tempo jego wzrostu spada niemal do zera w horyzoncie najbliższych 20 lat. W latach 1987-2007 wzrost wynosił 1,8 proc. rocznie w przeliczeniu na głowę mieszkańca. Przy czym Gordon pod uwagę bierze 99 procent populacji, wyjmując ze statystyk 1 procent najzamożniejszych.

Już sama ta metodologia, odmienna od standardu, zasługuje na uwagę. Faktycznie bowiem z punktu widzenia przeciętnego obywatela ważny jest wzrost gospodarczy per capita a nie ogólny. Sensowne wydaje się też wyłączenie gwałtownie bogacącej się grupy najbogatszych, która w USA koncentruje istotną część wartości dodanej. Inaczej statystyki stają się mylące w kontekście znakomitej większości społeczeństwa.

>>> Pełna treść artykułu na www.obserwatorfinansowy.pl