Przed oczami przesuwają się nam całe gospodarcze dzieje XX wieku. Są pionierzy motoryzacji, giganci reklamy, jest wielki kryzys, wojna i niemiecki cud gospodarczy po 1945 r. Są Adolf Hitler, Franklin Delano Roosevelt, Ludwig Erhard i John Lennon. I co najważniejsze, jest z czytania o tym wszystkim wiele radości.
VW stał się jednym z najważniejszych europejskich przedsiębiorstw, nie tylko samochodowych. Ostatni kryzys, który straszy producentów aut na całym świecie, w niego uderzył najmniej. Od kilku lat wolfsburczycy gonią więc zawzięcie Toyotę. Plany są takie, by ok. 2020 r. VW stał się największym globalnie koncernem samochodowym. Amerykanów – kiedyś największych samochodziarzy świata – wyprzedzili już dawno. Sam garbus od dłuższego czasu nie zajmuje w strategii firmy pozycji kluczowej. Jednak bez wątpienia pozostaje marką kultową. Bez niego firma nigdy nie osiągnęłaby dzisiejszej pozycji.
Historii garbusa nie sposób opowiedzieć bez dziejów klanu Porsche. Nestor rodu Ferdinand był genialnym konstruktorem. Grzebał w silnikach, odkąd tylko nauczył się trzymać poprawnie narzędzia. Szybko założył firmę, którą nazwał własnym nazwiskiem. Wkrótce z pasją i ochotą zaangażował się w jeszcze większy projekt o nazwie „samochód dla ludu”. Po niemiecku Volkswagen.
Reklama
Projekt był polityczny. Pod wpływem Wielkiego Kryzysu europejskie państwa wracały do interweniowania w gospodarkę. W USA czy Wielkiej Brytanii robiły to rządy demokratyczne. Na kontynencie – autokraci w stylu Adolfa Hitlera. O nazistowskim przywódcy powiedzieć można wiele, ale nie to, że nie doceniał najnowszych zdobyczy cywilizacji. Fascynowały go również samochody. To on kazał zainwestować w budowę w Wolfsburgu nowoczesnej fabryki samochodowej. Porsche został zaproszony do współpracy. I został z Hitlerem nawet wówczas, gdy Niemcy rozpoczęły wojnę, a produkcja zakładów w Wolfsburgu została przestawiona na potrzeby militarne. Notabene po upadku nazizmu spadkobiercy Porschego zachowali wpływy w częściowo państwowym koncernie VW. To uczyniło z niej jedną z najbogatszych (i jednocześnie najbardziej skłóconych) rodzin biznesowych za Odrą. Ostatnio dzięki bezsprzecznemu talentowi diabolicznego Ferdinanda Piëcha (wnuka starego Porschego) familia zdołała zdobyć w zarządzie wolfsburskiej spółki głos decydujący.
Wróćmy jednak do samego garbusa. Dla niego najlepsze miało nadejść dopiero po wojnie. Choć wytwarzany był już przed 1939 r., to dopiero gdy w Europie powrócił pokój, jego produkcja nabrała tempa zawrotnego. W Niemczech samochód stał się symbolem odbudowy kraju, wręcz synonimem samochodów w ogóle. To przypominało nieco dzisiejszy fenomen popularności smartfonów, tyle że rozciągnięty w czasie na dwie dekady. Jednak prawdopodobnie najbardziej prestiżowym sukcesem VW było to, że ich Beetle (tak nazywano garbusa w świecie anglosaskim) zdołał wedrzeć się przebojem na amerykański rynek. Ten mały, obły, dziwaczny europejski samochodzik przebił się w otoczeniu zdominowanym przez krążowniki szos ze stajni GM albo Forda. I był pierwszym, któremu się to udało. Japończycy sforsują amerykański rynek dopiero później – zachęceni sukcesami VW.
To wszystko ledwie zarys osi, wokół której kręci się ta książka. Autorka wypełnia ją jeszcze obficie dodatkową treścią – bardziej lub mniej znanymi postaciami, które miały wpływ na rozwój garbusa, oraz barwnym kontekstem i smaczkami. Dzięki temu warto wybrać się z nią na przejażdżkę garbusem. Przez polityczną i gospodarczą historię XX wieku.