Fitch Ratings ogłosił w piątek, że obniża ocenę kredytową Wielkiej Brytanii z potrójnego A do AA+. Oznacza to, że rating kraju został zdegradowany do drugiego najwyższego poziomu z powodu słabych wyników gospodarczych i wysokiego długu publicznego. W lutym to samo zrobiła inna agencja ratingowa – Moody’s, ale i tak nie ma to najmniejszego znaczenia.

Jak zauważyli Svenja O’Donnell i Scott Hamilton w komentarzu do tej informacji dla Bloomberga „inwestorzy często ignorują takie ruchy”. Tuż po ogłoszeniu decyzji Moody’s rentowność zagranicznych obligacji Wielkiej Brytanii spadła. W piątek inwestorzy byli równie zblazowani: ceny swapów zabezpieczających przed ryzykiem kredytowym kraju ledwie drgnęły.

W piątek po południu w Nowym Jorku pięciogwiazdkowe CDS-y sprzedawały się po 47,01 dolara, czyli tego dnia zdążyły wzrosnąć o całe 11 centów. Cena ta wyraża wielkość ubezpieczenia obligacji wartych 10 tys. dolarów przeciwko pięcioletnim stratom.

Oznacza to, że pomimo ostrzeżenia od Fitch i Moody’s, dla inwestorów obligacje Wielkiej Brytanii nadal wydają się mniej ryzykowne niż były jeszcze w lutym i znacznie mniej ryzykowne niż były ubiegłego lata, kiedy wszystkie trzy największe światowe agencje dawały Wyspom najwyższy możliwy rating.

Reklama

Rząd Wielkiej Brytanii to nie jakiś prowincjonalny samorząd. Agencje ratingowe nie mówią inwestorom niczego, czego już wcześniej by nie wiedzieli – Wielka Brytania ma wysokie zadłużenie i notuje słaby wzrost. Inwestorzy słusznie jednak ocenili, że brytyjskie obligacje są instrumentami obarczonymi niezwykle małym ryzykiem, pomimo kłopotów. Nie jest więc niespodzianką również to, że komunikat Fitcha nie wpłynął na kierunek ich myślenia.

To nie powstrzyma przeciwników brytyjskiej koalicji rządowej przed mówieniem, że ich działania nie sprawdzają się – podobnie jak nie powstrzymało zwolenników cięć i oszczędności w USA, którzy odgrażali się windykacją, gdy Standard & Poor’s zdegradował rating po tamtej stronie Atlantyku. Tak wtedy, jak i teraz – nie ma to najmniejszego znaczenia.

Josh Barro jest stałym felietonistą Bloomberga.

>>> Czytaj też: Czy Polska powinna przyjąć euro? Test metodą angielską