Amerykanie kupują coraz więcej odzieży, ale wydają na nią coraz mniej. W 1990 r. w USA produkowana była połowa sprzedawanych ubrań, dziś jest to 2 proc.
Amerykanie są uzależnieni od fast fashion – najtańszych ubrań masowo produkowanych w Bangladeszu czy Pakistanie – w takim samym stopniu jak od fast foodów. W sytuacji gdy dla klienta jedynym kryterium jest cena, na pytania o warunki pracy w fabrykach odzieżowych nie ma miejsca.
Z długiej listy firm szyjących ubrania w sweatshopach w Bangladeszu tylko Disney zareagował na zawalenie się w kwietniu szwalni w Rana Plaza, gdzie zginęło ponad 1100 osób, i wycofał się stamtąd do odwołania. Dla reszty biznes pozostaje „as usual”. Co więcej, zaledwie dwa tygodnie po tragedii Amerykanie odmówili poparcia dla paktu o poprawie warunków i bezpieczeństwa pracy w Bangladeszu.
Międzynarodowe porozumienie podpisane przez ponad 30 globalnych firm, w tym największe: H&M, Benetton i Inditex, nakłada na zagranicznych zleceniodawców obowiązek inspekcji i pokrywania kosztów remontu lokali, w których realizowane są zamówienia. Ze strony amerykańskiej samotnym sygnatariuszem jest Abercombie & Fitch. Wal-Mart, JCPenny, Sears i Gap, a także japoński koncern Fast Retailing, właściciel prężnie rozwijającej się w USA sieci Uniqlo, odwróciły się do paktu plecami. Zdaniem ekspertów postawę tę dyktują dwa przeświadczenia. – Ameryka jest zdominowana przez fast fashion i bój o klienta toczy się dzisiaj nie w obrębie marek ani jakości, lecz wyłącznie cen. Nie ma miejsca na ich windowanie, co byłoby konieczne, gdyby warunki pracy w sweatshopach miały się poprawić. Ponadto koncerny zakładają, że mogą spać spokojnie, bo w dzisiejszych globalnych realiach produkcji i sprzedaży musiałoby się wydarzyć nieszczęście na niewyobrażalnie wielką skalę, by klient z pobudek moralnych zgodził się głębiej sięgać do kieszeni – mówi DGP Hazel Clark, rektor katedry mody w nowojorskiej Parsons The New School for Design.
Reklama
Amerykanie są uzależnieni od fast fashion w stopniu o wiele większym niż Europejczycy. Analogii między rynkiem odzieżowym a fast foodami jest mnóstwo i są nieprzypadkowe. Supertania odzież dostępna w Wal-Marcie, JCPenny czy Old Navy szyta jest z najtańszych materiałów w najtańszych punktach na świecie, które w tej chwili znajdują się w Pakistanie i Bangladeszu. Miesięczne wynagrodzenie pracownika sweatshopu wynosi tam 47 dol. w porównaniu do 200 dol. w szwalni w Chinach. O skali zjawiska najlepiej świadczy to, że jeszcze w 1990 r. około 50 proc. odzieży przeznaczonej na amerykański rynek produkowane było w kraju. Obecnie jest to mniej niż 2 proc.
Elizabeth Cline, autorka książki „Overdressed: The Shockingly High Cost of Cheap Fashion”, która po tragedii w Bangladeszu stała się manifestem przeciwników fast fashion, używa w odniesieniu do odzieży słowa „konsumpcja”. Ameryka „konsumuje” obecnie ponad 20 miliardów sztuk odzieży rocznie – po 60 nowych ubrań na każdego mieszkańca. Amerykanie wydają na ubrania coraz mniejszą część swoich budżetów, choć kupują ich coraz więcej. Rynek odzieżowy rośnie w skali ok. 5 proc. rocznie, w 2011 r. sprzedaż osiągnęła wartość ponad 280 mld dol. Niezwykle niskie ceny produkcji sprawiają przy tym, że handlowcy coraz częściej nawet nie zawracają sobie głowy sprzedażą niedobitków z wyprzedaży do sieci typu TJMaxx czy Ross, które specjalizują się w handlu końcówkami kolekcji. Starre Varan, redaktorka magazynu „Eco-Chic”, opisała niedawno incydent, kiedy po trwającej ledwie kilka dni wyprzedaży w nowojorskiej sieci sklepu Joe Fresh przy Piątej Alei kolekcja została pocięta i spakowana w worki na śmieci, by pojechać na wysypisko.
Czy rosnąca świadomość marnotrawstwa w połączeniu z potępieniem dla rodzimych koncernów fundujących Amerykanom modę skropioną krwią zapowiada początek końca rynku fast fashion? Czy dramat w Rana Plaza jest tym nieszczęściem, które zainicjuje rewolucję? Badania ekonomistów z Uniwersytetu Massachusetts wykazały, że wbrew poglądom handlowców Amerykanie są gotowi płacić za odzież 10–15 proc. więcej, jeśli dzięki temu będzie ona produkowana w sposób bardziej odpowiedzialny. W majowym sondażu Bloomberg News 42 proc. respondentów zadeklarowało, że ma zamiar unikać towarów z metką „made in Bangladesh” i generalnie planuje ograniczenie wydatków na ubrania. Facebookowe strony Wal-Marta i Gapa od miesiąca zasypywane są taką ilością negatywnych komentarzy, jakiej dotąd nie widziały. – Jeszcze niedawno nikt nie przypuszczał, że McDonald’s będzie parzył ziarna kawy z ekologicznych plantacji, a tak się stało, bo tego zażądał konsument, mimo iż jest droższa. Złote czasy fast fashion być może właśnie zaczynają przemijać – mówi DGP Chad McGuire, profesor studiów ekologicznych na Uniwersytecie Massachusetts w Dartmouth.
>>> Czytaj też: Na zakupy? Za granicę