Pierwotną przyczyną strajków, które zaczęły się przed dwoma tygodniami, była podwyżka cen biletów komunikacji miejskiej w Sao Paulo. Ale do tego doszły inne kwestie: wydawanie pieniędzy na duże imprezy sportowe (Brazylia będzie gospodarzem piłkarskich mistrzostw świata w 2014 r. i igrzysk olimpijskich w 2016 r.) zamiast na szkoły czy służbę zdrowia, rosnące koszy życia, przestępczość, brutalność policji, korupcja.
Tak naprawdę jednak trzy pierwsze kwestie, czyli ceny biletów, koszty życia i wydatki sportowe, są odpryskami głównego problemu, jakim jest spowolnienie brazylijskiej gospodarki. Przez ostatnie lata rozwijała się ona w tempie kilku procent rocznie, co było efektem wysokich cen surowców oraz dużej ilości kapitału, który napłynął do Brazylii w poszukiwaniu wysokiej stopy zwrotu. Dzięki wysokiemu wzrostowi Brazylia awansowała na szóstą pozycję wśród największych gospodarek świata.
Jednak w zeszłym roku – na skutek spadku cen surowców i odpływu kapitału ze wszystkich rynków wschodzących – brazylijski wzrost zwolnił do niecałych 2 proc. To spowodowało bessę na giełdzie i deprecjację reala, a to z kolei – wzrost inflacji. W rezultacie ludzie zaczęli narzekać na rosnące koszty życia, a także na władze. Brazylijska prezydent Dilma Rousseff wciąż cieszy się sporym poparciem, ale po raz pierwszy od objęcia władzy w 2011 r. jej popularność w sondażach zaczęła spadać.
Reklama