Z chińskiej gospodarki napływają kolejne niepokojące sygnały. Wczoraj urząd statystyczny podał, że indeks PMI dla przemysłu – obrazujący nastroje przedsiębiorców – spadł w czerwcu z 50,8 do 50,1, czyli najniższego poziomu od czterech miesięcy. Ten sam indeks liczony przez bank HSBC i instytut Markit Economics wynosi nawet 48,2, czyli sporo poniżej poziomu 50 rozgraniczającego wzrost gospodarczy od recesji.

Co gorsza, coraz więcej wskazuje, że Pekin stanie przed dylematem – spowolnienie gospodarcze czy ryzyko pęknięcia bańki kredytowej. – W ciągu ostatnich dni z powodu kilku różnych czynników na rynku pojawiła się kwestia zbyt małej płynności. Ale ogólnie patrząc, płynność naszego systemu bankowego nie jest powodem do niepokoju. Wszyscy są świadomi zagrożeń. Tak długo, jak będziemy podejmować właściwe działania, te zagrożenia są pod kontrolą – uspokajał w miniony weekend Shang Fulin, przewodniczący chińskiej komisji nadzoru bankowego.

Mówił o sytuacji z początku minionego i końca jeszcze poprzedniego tygodnia, gdy stopa procentowa pożyczek międzybankowych przekroczyła 25 proc. Wprawdzie po interwencji banków państwowych później spadła, ale zasadniczy problem pozostał. Ten problem to rozbudowana szara strefa bankowa. Ponieważ wielkie państwowe banki udzielają kredytów przede wszystkim wielkim państwowym koncernom, ignorując małe i średnie przedsiębiorstwa, te, chcąc zdobyć pieniądze na rozwój, często zwracają się właśnie do instytucji działających bez bankowych licencji, tzw. parabanków. Bo też te od kilku lat oferują produkty z zakresu zarządzania majątkiem z wyższą stopą zwrotu niż zwykłe lokaty bankowe. A to jeszcze zwiększa obawy o płynność szarej strefy bankowej.

Chiński bank centralny początkowo nie zamierzał interweniować w sprawie oprocentowania pożyczek na rynku międzybankowym, bo zdając sobie sprawę z istniejącego ryzyka, chciał w ten sposób wyeliminować z rynku najsłabsze ogniwa. Pozwolenie na dalszy rozwój szarej strefy bankowej grozi tym, że w którymś momencie pęknie bańka kredytowa, co wywołałoby potężny wstrząs w gospodarce. Tak stało się z Japonią pod koniec lat 80. zeszłego wieku, czego efekty ten kraj odczuwa do dziś. O skali problemu najlepiej świadczy to, że o ile w 2008 r. wartość kredytów udzielonych przez chińskie banki i parabanki sięgała 125 proc. PKB, w zeszłym roku było to już 200 proc. Jednak wyeliminowanie czy nawet tylko znaczące ograniczenie działalności parabanków oznacza automatycznie spowolnienie gospodarcze. A wzrost gospodarczy i tak znajduje się już tylko nieznacznie powyżej planów założonych przez władze.

Reklama

Pod koniec maja Międzynarodowy Fundusz Walutowy obniżył prognozę na ten rok dla Chin z 8,4 proc. do 7,7 proc. W I kw. br. chińska gospodarka już zresztą spowolniła do tego poziomu i według analityków na tym może się nie skończyć. Zhiwei Zhang z banku Nomura szacuje, że jest 30-proc. prawdopodobieństwo, iż w III bądź IV kw. spadnie nawet poniżej 7 proc. W marcu nowe kierownictwo partii z prezydentem Xi Jinpingiem i premierem Li Keqiangiem na czele założyło, że tegoroczny wzrost ma osiągnąć 7,5 proc. PKB, co uznano za bezpieczny, łatwy do osiągnięcia poziom. Tymczasem Xi Jinping niedawno powiedział, że poziom wzrostu gospodarczego nie powinien być jedynym kryterium oceny urzędników.

>>> polecamy: Chiny tracą kontrolę nad swoją gospodarką