W obliczu dochodzących do nas zewsząd informacji na temat otaczającego nas niekończącego się kryzysu do rangi kluczowego czynnika warunkującego zachowania przedsiębiorców, i tym samym cały rozwój gospodarczy, urasta sprawa wiarygodności komunikatów wydawanych przez decydentów świata finansów i gospodarki. A tu panuje chaos i niepewność. Krzyżują się najróżniejsze diagnozy i terapie, politycy i całe rządy zastępowane są, niekiedy w przyspieszonym trybie, przez swych następców, często o zupełnie odmiennej wizji walki z kryzysem, organizacje ponadnarodowe wikłają się w niekończące się spory.

Pół biedy, gdyby takie kłopoty dotyczyły tylko rozwiązań strategicznych i nie miały większego wpływu na bieżące funkcjonowanie gospodarki. Ale niestety mają, i to olbrzymi. John Chambers, szef globalnego potentata teleinformatycznego Cisco Systems, nie pozostawia żadnych złudzeń, mówiąc, że działalność jego firmy zależy w kluczowym stopniu od przewidywalności decyzji politycznych na różnych poziomach. Robert Bergqvist ze szwedzkiego banku SEB nie różni się w diagnozie – polityczna niepewność wokół strefy euro znacznie ograniczyła bieżące inwestowanie nawet największych szwedzkich korporacji. Nie jest żadną pociechą, że ekonomiści zawsze doceniali wpływ różnego rodzaju niepewności na podejmowanie strategicznych decyzji. Dla przykładu Ben Bernanke wiele lat przed objęciem stanowiska szefa Banku Centralnego USA pisał, że „ponieważ większość inwestycji ma nieodwracalny charakter, niepewność zwiększa wartość wyczekiwania na nową informację i tym samym opóźnia decyzje inwestycyjne”. Krótko mówiąc, czym większa niepewność, tym trudniej racjonalnie dbać o wzrost.

To uzgodniona diagnoza, a jaka mogłaby być terapia? Jeśli w ogóle jakaś jest, to oczywiście musi zaczynać się od skwantyfikowania istniejącej niepewności. Przykład takiego podejścia opisano jakiś czas temu w tygodniku „The Economist”. Dwóch badaczy, Nick Bloom z Uniwersytetu Stanforda i Steve Davis z Uniwersytetu w Chicago zaproponowało mianowicie sposób oceny poziomu niepewności w gospodarce amerykańskiej polegający na liczeniu, ile razy terminy opisujące niepewność w gospodarce pojawiają się w mediach, uwzględniając w tym takie elementy, jak liczba ważnych wypowiedzi politycznych domagających się zmian w prawie podatkowym czy poziom różnic między prognozami dotyczącymi inflacji i wydatków budżetowych. Tak opracowany indeks potwierdził to, czego się można było spodziewać – poziom niepewności jest obecnie w USA wyższy niż kiedykolwiek w ostatnim 25-leciu. Nieco uproszczony indeks zastosowany do sytuacji w Unii Europejskiej charakteryzuje sytuację w identyczny sposób. (Ciekawe, że tego bliskiego medialnym doniesieniom stanu nie potwierdzał jednak inny stosowany tradycyjnie indeks VIX mierzący wahania na giełdzie).

To oczywiście nie koniec sprawy, pozostaje bowiem drobiazg – wykorzystanie indeksu niepewności do oceny tempa wzrostu gospodarczego. Nie wchodząc w szczegóły takiej przeprowadzonej w USA analizy, podajmy tylko jej zatrważający wynik – niepewność polityczna wpłynęła w latach 2006–2011 na zmniejszenie amerykańskiego PKB aż o 3,2 proc. i pozbawiła pracy aż 2,3 mln obywateli. Te efekty obaw o rozwój sytuacji trochę tylko łagodzić może świadomość, że w rzeczywistości współzależność gospodarki i polityki przebiega w obu kierunkach. Bo przecież wiele politycznych wahań i decyzji wywoływanych jest przez najróżniejsze kłopoty gospodarcze. Ale swoją drogą ciekawe byłoby przeanalizowanie sytuacji w Polsce pod kątem wpływu naszego turbulentnego (tj. pełnego znaków zapytania co do przyszłości) życia politycznego na tempo rozwoju kraju.

Reklama