Zdaniem Komisji Europejskiej te 900 mln zaniża ceny CO2 na rynku i przyczynia się do zanieczyszczenia środowiska. Jeśli posłowie przyjmą propozycje Komisji, dla budżetu Polski oznacza to miliardy euro strat. A dla jej obywateli podwyżki cen energii. Rozmówcy DGP oceniają, że szanse na przeforsowanie rozwiązania rozkładają się 50 na 50.
Sam backloading to efekt uboczny naszej zgody na pakiet klimatyczny. Kilka lat temu ceny tych emisji były akceptowalne. Sytuacja się zmieniła, gdy Komisja Europejska zorientowała się, że powstała nadwyżka uprawnień do emisji gazów cieplarnianych – według danych komisyjnych wynosząca około 2 mld jednostek (nadwyżka powodowała spadek cen za kwoty emisji). Stało się tak z powodu spowolnienia gospodarczego. Chcąc ratować unijny budżet (mniej opłat za emisję to mniejsze wpływy), KE zaproponowała urzędową eliminację nadwyżek. Przypomnijmy, że obecnie tona emisji to równowartość 2,7 euro (z tendencją spadkową). Skutkiem wprowadzenia backloadingu byłoby wywindowanie tej ceny do nawet 30 euro za tonę.
W oczywisty sposób takie rozwiązanie uderzyłoby przede wszystkim w kraje, których gospodarka jest oparta na energii pochodzącej z węgla, czyli: Bułgarię, Estonię, Rumunię, Czechy, Litwę, Grecję i Polskę. Zyskają zaś najbogatsze kraje Unii Europejskiej, te, w których emisja przemysłowa CO2 na 1 MWh jest poniżej 0,5 tony.
Polska już raz zawetowała propozycję KE dotyczącą redukcji emisji CO2 do 2020 r. Komisarz ds. klimatu Connie Hedegaard zapowiedziała wówczas, że znajdzie patent na obejście polskiego weta. Backloading to jeden z takich sposobów.
Reklama
Według ostrożnych szacunków backloading to około 4 mld zł kosztów dla polskiego budżetu i straty dla przemysłu.
Dla Polski najkorzystniejsze byłoby odrzucenie tego rozwiązania. Jednak ten scenariusz nie oznacza, że możemy spać spokojnie. Komisja Europejska nie wyklucza dalszych propozycji polegających na trwałym usunięciu tych pozwoleń z unijnego rynku handlu emisjami CO2.