Co pan pomyślał, kiedy pierwszy raz przeczytał pan o trzech wariantach zmian w otwartych funduszach emerytalnych?
Patrząc na ich wpływ na rynek kapitałowy – że sprawdzają się czarne scenariusze. Zmiany wywrą niestety negatywny wpływ zarówno na rynek akcji, jak i polskiego długu. Zresztą widać było co stało się na polskich obligacjach i akcjach zaraz po pojawieniu się informacji na temat planowanych zmian w OFE.
Zrozumiałe, że martwi się pan jako prezes DI Investors, ale czy także jako przyszły emeryt?
Przede wszystkim jako emeryt. Nie zapominajmy, że w początkowych założeniach oszczędności zgromadzone w OFE nie miały należeć do Skarbu Państwa. W aktualnym kształcie systemu są na przykład dziedziczne – gdybyśmy nie zdążyli ich wypłacić, nasze dzieci mogłyby z nich korzystać. Negatywny wpływ tego, że OFE mają mniej pieniędzy, widzimy już od dwóch lat. Mam na myśli całą gospodarkę – gdzie ta zielona wyspa, gdzie te możliwości finansowania przedsiębiorstw, wzrostu, inwestycji, itd.? Oczywiście część inwestycji finansowana jest środkami z UE i innych przedsięwzięć infrastrukturalnych, ale to za mało.
Co mają zrobić polskie przedsiębiorstwa, które do tej pory mogły finansować swój rozwój poprzez nasz rynek kapitałowy?
Pamiętajmy o tym, że z samej giełdy pieniędzy pozyskać się nie da – potrzebni są inwestorzy. Jeśli likwiduje się lub znacząco ogranicza działanie najważniejszej na polskim rynku grupy inwestorów, to skąd te pieniądze mają płynąć?
>>> Czytaj też: Reforma OFE: kto zostanie w otwartych funduszach?
W jednym ze scenariuszy przewiduje się, że do ZUS trafiłyby nie tylko obligacje, ale i akcje. Jak w tym kontekście wyobraża sobie pan koniunkturę na giełdzie w najbliższych kilku latach?
To bardzo zły i niebezpieczny scenariusz – zakłada bowiem de facto nacjonalizację dużej części firm giełdowych. Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek w ZUS czy w rządzie był przygotowany do zarządzania takim portfelem akcji. Spodziewam się więc, że Skarb Państwa będzie chciał sprzedać te pakiety. Wartość akcji spółek giełdowych w portfelach OFE przekracza obecnie 100 mld zł. By pozbyć się tych walorów potrzebni będą doradcy. Zakładając, że wezmą oni wynagrodzenie w wysokości mniej więcej 2 proc., to 2 mld zł trafi do bankierów inwestycyjnych. Za to, żeby z powrotem sprywatyzować coś, co dzisiaj jest prywatne. Sytuacja dosyć dziwna. Jeszcze gorszym scenariuszem byłoby zarządzanie tymi akcjami przez instytucję państwową, podatną na wpływy polityczne.
Oczywiście życie nie znosi próżni. Na pewno znajdą się chętni by kupić akcje od OFE - np. zagraniczne fundusze o nastawieniu spekulacyjnym. Będzie to jednak popyt po cenach 20-30 proc. niższych niż obecne. Jeśli chodzi o polski kapitał – czy jest w stanie wchłonąć akcje o wartości ponad 100 mld zł? Ja nie wiem, gdzie takie pieniądze znaleźć.
W grupie Investors znajduje się również TFI, a Polacy coraz więcej inwestują w fundusze. Według ostatnich danych w maju od drobnych inwestorów napłynęły 2 mld zł. Cieszy się pan?
To jest mądrość Polaków – kiedy politycy podejmują za nich błędne decyzje, oni są w stanie podejmować decyzje prawidłowe. Spadające stopy procentowe znacząco obniżają atrakcyjność lokat bankowych. Z drugiej strony trzeba oszczędzać, bo wiadomo, że emerytury będą niskie. Z tego punktu widzenia bardzo się cieszę.
A propos decyzji polityków – ogromne niepokoje polityczne i społeczne w Turcji czy Egipcie powodują, że ci, którzy zainwestowali np. w tureckie akcje, na razie „liżą rany”. Czy to była bańka spekulacyjna?
Nie, absolutnie nie! W ubiegłym roku nasz fundusz akcji tureckich należał do grona najlepszych na rynku biorąc pod uwagę wszystkie kategorie funduszy. Turcja ma silne fundamenty wzrostu. To, co stało się ostatnio jest efektem działań polityków. Niestety w wielu krajach burzą oni strategie inwestycyjne, a ich działania są nieprzewidywalne.
Ostatnio coraz bardziej popularne staje się emitowanie obligacji przez firmy. Przykład Orlenu, który sprzedał na pniu papiery pokazuje, że to jest realna alternatywa dla lokat bankowych czy akcji. Jak pan ocenia perspektywy tego rynku?
Ma on ogromny potencjał wzrostu. Restrykcyjna polityka kredytowa banków wypycha coraz więcej firm szukających gotówki na finansowanie rozwoju na rynek obligacji, czyli w nasze ramiona…
>>> Czytaj też: Zmiany w OFE przygniotą warszawską giełdę
W ramiona organizatorów emisji obligacji i zarządzających funduszami inwestycyjnymi. Ale przykład Orlenu jest niesamowicie jasny, udało im się sprzedać dużą partię obligacji, bo wszyscy zaufali Orlenowi. Ale z drugiej strony mamy np. Polimex, który ma kłopoty z wykupieniem obligacji i spłatą odsetek.
Niestety takie przypadki też się zdarzają. Co więcej, nawet jeśli obligacje tej czy innych spółek budowlanych kupowali przede wszystkim inwestorzy instytucjonalni, to były to fundusze, które w znacznej części inwestowały pieniądze osób fizycznych. W tym przypadku pieniądze te zostały zainwestowane w obligacje jednej z najlepszych firm budowlanych w Polsce. Trudno było przewidzieć taki rozwój wypadków.
Ale ludzie pieniądze stracili…
Z każdą inwestycją wiąże się ryzyko. Tak jest ca całym świecie. Nasz rynek jest dodatkowo w początkowym stadium rozwoju.
Skoro tak, to być może warto zainwestować w coś takiego, jak np. polska agencja ratingowa, która mogłaby niższym kosztem oceniać także te firmy, których nie stać na oceny od największych agencji, typu Moody’s czy Standard&Poor’s.
W latach 90-tych ubiegłego wieku Związek Banków Polskich powołał dokładnie taką firmę – Środkowoeuropejskie Centrum Ratingu i Analiz. Niestety krok ten podjęty został nieco za wcześnie. Firma została przejęta przez Fitch - trzecią największą agencję ratingową. Dziś rzeczywiście nie mamy niezależnej opinii dotyczącej standingu finansowego znacznej części emitentów obligacji. W większości przypadków – Orlen jest tu jednym z nielicznych wyjątków– ci, którzy emitują obligacje, mają w danym problem z pozyskaniem kredytu. De facto więc poszukują inwestorów, którzy są w stanie zaakceptować wyższe ryzyko. Powinna być więc instytucja pokazująca i opisująca to ryzyko…
Kto ją powinien stworzyć, ZBP?
To byłaby idealna inicjatywa – może wspólnie z Izbą Domów Maklerskich.
Investor TFI przejmuje funduszową część od BPH, parę lat temu od DWS. Ostatnio PKO BP przejął Nordeę. Widać trend, że polskie instytucje na polskim rynku wypychają zagranicznych graczy. Z czego to wynika? To efekt kryzysu na Zachodzie?
W części wpisuje się to w trend, który widoczny jest w krajach uderzonych kryzysem bankowym. Międzynarodowe instytucje finansowe, by poprawić jakość płynność pozbywały się niektórych – najczęściej tych najmniej pasujących do podstawowej działalności lub tych, które zlokalizowane były w krajach innych niż państwo macierzyste. W innych przypadkach sprzedaż jest efektem zmiany strategii dotychczasowego właściciela.
>>> Czytaj też: IGTE: Przesunięcie środków z OFE do ZUS będzie miało charakter wywłaszczenia
Więc w momencie, kiedy rządy albo zarządy powiedzą: „no dobrze, wracamy na te bardziej ryzykowne rynki”, trend się odwróci.
Tego nie można wykluczyć. Ale jeśli kiedyś ten trend się odwróci i zaczną wracać do nas przywitają ich tutaj dobrze przygotowane coraz silniejsze i bardziej konkurencyjne polskie instytucje finansowe.
Jakub Bartkiewicz, prezes Domu Inwestycyjnego Investors oraz wiceprezes Investors Holding.