Prawo i moralność nie są tym samym. Należy kwestionować pozornie racjonalne rzeczy, jeśli przeczą one podstawowym ludzkim wartościom. Ekonomia nie jest wolna od tych dylematów - pisze w felietonie Tim Clapham.
W XVIII wieku uważano w Anglii, że wieszanie ludzi za kradzież owiec jest sprawiedliwe. Taka kara była uświęcona prawem i broniona przez wielu wybitnych prawników, sędziów i polityków.
Sto lat później komentatorzy tacy jak Walter Bagehot nazywali nieprawdopodobnym to, że poglądy tak sprzeczne z moralnością były tak mocno przez społeczeństwo akceptowane.
To dowodzi, że prawo i moralność nie są tym samym. Dowodzi też konieczności kwestionowania pozornie racjonalnych rzeczy, jeśli przeczą one podstawowym ludzkim wartościom.
Rozpatrzmy to zagadnienie najpierw na poziomie narodowym. W 2006 r. 23 nielegalnych robotników z Chin utonęło w zatoce Morecambe Bay na północno-zachodnim wybrzeżu Anglii podczas połowu sercówek. W zeszłym roku fundacja Joseph Rowntree Trust podała, że setki zagranicznych robotników, w tym wielu Polaków, którzy szukają szczęścia na Wyspach, wegetują w urągających ludzkiej godności warunkach. Niedawno rządowa agencja odpowiedzialna za monitorowanie pracodawców alarmowała, że kary za zatrudnianie nielegalnych pracowników pozostają na tak niedorzecznie niskim poziomie, że są ignorowane. Bo czym jest grzywna w wysokości 500 funtów wobec 60 tys. funtów dodatkowego dochodu rocznie?
Reklama
Spójrzmy teraz na arenę międzynarodową. W kwietniu w Bangladeszu nielegalnie zbudowana fabryka produkująca ubrania dla wielu popularnych marek – m.in. Primark, Mango i C&A – zawaliła się, zabijając ponad tysiąc robotników. Po tej tragedii kilka europejskich sieci podpisało umowę, która ma zwiększyć bezpieczeństwo w tamtejszych fabrykach odzieżowych. Niestety obecny na polskim rynku GAP jest jedną z amerykańskich firm, które odmówiły podpisania dokumentu (Jesteś świadomym konsumentem? Bojkotowanie działa!).
Zwróćmy także uwagę na globalne korporacje. Unikają płacenia podatków i tym samym zmuszają rządy do cięcia wydatków oraz niszczą lokalne firmy uczciwie płacące podatki. „Działamy zgodnie z prawem i to nie jest nasz problem” – mówią chórem przedstawiciele Google , a, Amazona, Starbucksa i im podobnych gigantycznych spółek. Na szczęście moi bardziej oświeceni rodacy rozumieją oczywiste rzeczy – np. szef Saisbury’s, wiodącej sieci supermarketów w Wielkiej Brytanii, przypomniał potentatom, że płacenie podatków „to kwestia moralności, nie legalności”.
Sieć Walmart należy do Waltonów, najbogatszej rodziny świata: sześcioro jej członków posiada więcej niż najbiedniejsze 30 proc. amerykańskiego społeczeństwa. Waltonowie płacą pracownikom tak mało, że ci potrzebują pomocy państwa, by przeżyć. Są też amerykańskie firmy biotechnologiczne, które chciałyby sprywatyzować nasze DNA (na szczęście sprzeciwił się temu Sąd Najwyższy USA), lub koncerny farmaceutyczne takie jak Novartis czy Bristol-Myers Squibb, narzucające tak wysokie ceny leków na raka, że nie stać na nie wielu pacjentów. Przykłady można mnożyć w nieskończoność. I to wszystko jest legalne.
Wszystkie te zachowania łączy przekonanie, że dążenie do prywatnego zysku usprawiedliwia eksploatację zarówno ludzi, jak i systemu prawnego. To współczesny odpowiednik poglądu z XVIII wieku, że sprawiedliwą karą było wieszanie głodnych ludzi za kradzież owiec. Odzwierciedla on zarówno brak moralności, jak i chęć porzucenia podstawowych wartości dla osobistego zysku.
W istocie sprowadza się do przekonania, że jednostka jest mniej ważna od systemu. Jednak, drogi czytelniku, jeśli myślisz, że ta sentencja dotyczy tylko kapitalizmu, jesteś w błędzie. Problem dotyczy wartości, a nie systemu rynkowego. Centralne planowanie poniosło porażkę właśnie z powodu braku zainteresowania jednostką. Wystarczy wspomnieć o głodzie w Chinach z lat 1958–1962, którego ofiarą padło ponad 35 mln osób. Centralne planowanie trafiło na śmietnik historii. I wolnorynkowy kapitalizm także może skończyć w ten sposób, jeśli się nie opamięta.
Skuteczny system ekonomiczny musi uznawać wartość jednostki. Nie tej abstrakcyjnej, dążącej do posiadania dóbr jednostki znanej z klasycznej ekonomii, tylko realnego, żyjącego, upartego i kłótliwego gościa z 10. piętra w bloku lub młodej pracującej pary z mieszkania pod numerem 7, która lubi słuchać heavy metalu. Niezdolność ekonomistów do przewidzenia kryzysu finansowego 2008 roku wywołała ciekawą dyskusję, w tym na temat zagadnień, o których wyżej wspominałem. W zasadzie jest to dyskusja między ekonomią a teologią, w trakcie której jako podstawowe źródła problemu zostały wymienione wartości i moralność. Równolegle odbywa się dialog między ekonomistami a psychologami, który obala wiele zasad racjonalnej ekonomii wykorzystywanych do usprawiedliwiania systemu, wadliwego z moralnego punktu widzenia. Na przykład tę, że jednostka dąży do posiadania maksymalnej ilości dóbr, lub to, że nadmierne wynagrodzenie prowadzi do większej wydajności.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy Amartya Sen, George Akerlof, Joseph Stiglitz (trzech ekonomicznych gigantów noblistów) oraz niepowtarzalny i kontrowersyjny teolog Cornell West zgodnie przyznali, że współczesna klasyczna ekonomia uważa się za wolną od wartości, co prowadzi do wypaczeń i dehumanizacji. Ze swojej strony Juergen Habermas, człowiek bynajmniej nie religijny, pokazał, jak i dlaczego pieniądze (pojmowane w szerokim znaczeniu tego słowa jako system finansowy, nie jako obiekt naszego pożądania) straciły powiązanie z normatywną częścią naszego życia i skutecznie kolonizują całe istnienie. Od korzeni polegających na odgrywaniu roli funkcjonalnego elementu systemu ekonomicznego jak nowotwór rozprzestrzeniły się i zawojowały większą część naszego życia, łącząc elementy kultury, osobowości i społeczeństwa.
Z jakiegoś powodu ekonomia klasyczna ma problem z zagadnieniami moralności, religii i etyki, a przecież są one podstawową częścią życia. Adam Smith nie miałby takich trudności, mimo że niektórzy jego współcześni zwolennicy twierdzą inaczej. Tak naprawdę wiele naszych egoistycznych wolnorynkowych zachowań tylko by go zbulwersowało.
Chciałbym zaproponować tezę, że wartości, które czerpiemy z wiary w Boga, są ostateczną bronią ludzkości przeciwko dehumanizacji świata. Wiem, że ten argument może zdenerwować niewierzących, ale pomyślcie, skąd jeszcze można wziąć wartości, które mogą bronić i podtrzymywać człowieka jako unikatową jednostkę. Jak widzimy z doświadczenia historii, prawo nie może tego zrobić, gdyż jest tylko narzędziem konkretnego ustroju społeczno-ekonomicznego. Jednocześnie można mieć nadzieję, że przypomnienie tradycji wczesnego chrześcijaństwa pozwoli tym, którzy uważają się za chrześcijan, zastanowić się nad swoim podejściem do życia i systemu ekonomicznego.
Ci, którzy stoją po stronie świeckiej lewicy, powinni pomyśleć o tym, że sekularyzacja odcina ich od wartości, które stworzyły współczesny świat. Współpracownik Tony’ego Blaira Alastair Campbell miał rację, kiedy mówił o Partii Laburzystów, że „nie zajmuje się Bogiem”, ale przypomnijcie sobie Kiera Hardiego, który stworzył to ugrupowanie i tym samym współczesną Wielką Brytanię. Z innych przykładów – spójrzcie na Nelsona Mandelę i Martina Luthera Kinga. Oni nie obnosili się z religią, ale to ona dawała im siłę.
A teraz wierząca prawica, zwłaszcza w Polsce. Skąd ta obsesja na punkcie bardzo ograniczonego zakresu zagadnień społecznych i nacjonalizmu? Pamiętajcie, że Bóg dał nam wolność wyboru i każdy człowiek musi sam za niego odpowiadać. Tymczasem godzimy się na system ekonomiczny, który mimo zdolności do zaspokajania potrzeb niszczy naszą planetę i ludzi. Gdzie są okrzyki gniewu i oburzenia, gdzie wizja alternatywy dehumanizacji i uprzedmiotowienia człowieka, które są tak negatywną cechą naszego społeczeństwa?
Mamy szczęście, że są ludzie gotowi wznieść się ponad miałkie kłótnie polityczne w trosce o człowieka jako unikalną i wyjątkową jednostkę. To patriarcha Bartłomiej – troszczący się o środowisko, były prymas Anglii i arcybiskup Canterbury Rowan Williams – ostro krytykujący państwo rynkowe – i papież Franciszek – piętnujący chciwość. Każdy z nich wytyczył ścieżkę, którą możemy podążać. Te kluczowe osobistości otwierają nam perspektywę bardziej sprawiedliwego systemu gospodarczego, który nie wiesza ludzi za kradzież owiec.
ikona lupy />
Tim Clapham psycholog ekonomii, Uniwersytet Warszawski / Dziennik Gazeta Prawna