Indie to dziewiąta gospodarka świata. Dla wielu inwestorów to spełnienie marzeń: szybki wzrost, ponad miliard ludzi łakomych globalizacji i przemysł wołający o innowacje. Nikogo nie mógł zaskoczyć fakt, że Warren Buffett, guru inwestycji, postawił na Indie. W zeszłym tygodniu świat obiegła jednak informacja, że Buffett rezygnuje z inwestowania w ubezpieczenia w tym kraju.

Buffett idzie w ślady Wal-Mart, ArcelorMittal i Posco, które mimo hucznie zapowiadanych inwestycji, postanowiły wycofać się z Indii. Co odstrasza zagranicznych inwestorów? Dysfunkcyjna polityka, która zatrzymała postęp kraju.

Nieudolny rząd w New Delhi przyczynia się do najmniejszych od dekady wskaźników wzrostu. Deficyt handlowy osiągnął rekordowo wysoki poziom, a wartość rupii indyjskiej spadła w tym roku o 7,9 procenta. Z powodu osłabienia waluty, posiadacze obligacji skarbowych domagają się większych pieniędzy niż te, które oferuje im rząd.

Jednak największy cios przychodzi ze strony tych, których Indie potrzebują najbardziej – bezpośrednie inwestycje zagraniczne spadły w tym roku podatkowym o 21 procent.

Reklama

Największy demokratyczny kraj świata

Teoretycznie żaden zachodni inwestor nie może przejść obojętnie obok gigantycznego potencjału leżącego w hinduskich konsumentach. Podczas swojej wizyty w New Delhi wiceprezydent USA Joe Biden podkreślał, że liczy na zacieśnienie stosunków pomiędzy Waszyngtonem a Indiami. Indie to dla Ameryki bastion neutralizujący wpływy Chin, a także potencjalny, wielki partner handlowy.

>>> Czytaj też: Tako rzecze Warren Buffett, czyli fenomen zlotu akcjonariuszy Berkshire Hathaway

Problemem jest indyjski rząd, który sam tworzy sobie przeszkody nie do przeskoczenia. We wrześniu 2012 roku rząd premiera Manmohana Singha przyjął ustawę, umożliwiającą zagranicznym koncernom otwieranie wielkich sklepów w Indiach. Póki co, nie powstał nawet jeden. Powodów jest multum. Warunki wstępne są zbyt liczne. Przedsiębiorca jest ograniczany w kwestii miejsc zamawiania towarów, konstrukcji fabryk i modelu franczyzy. Prawdziwym horrorem jest fakt, że warunki trzeba negocjować osobno w każdym z dwudziestu ośmiu stanów.

Indie zgadzają się na przeforsowanie istotnych kwestii, a potem odstraszają potencjalnych inwestorów szczegółami. Przykładem może być szwedzka IKEA, która uzyskała w styczniu pozwolenie na otwarcie sklepów w Indiach. Dwa miliardy dolarów inwestycji nie zrobiły na rządzie wrażenia. Politykom nie spodobał się fakt, że IKEA chce sprzedawać również produkty żywnościowe. Szwedzki potentat przeforsował swoje założenia, ale złe wrażenie pozostało.

Jeszcze większą skazą na reputacji Indii jest przypadek Vodafone, który w 2007 roku nabył prawa do hinduskiego oddziału Hutchison Whampoa. Indie wprowadziły później prawo, działające wstecz, które nałożyło na Vodafone 2,2 miliarda dolarów podatku w związku z tą transakcją. W efekcie opóźniono wprowadzenie usług, a angielski koncern do dziś liczy się z zanotowaniem gigantycznej straty.

Inwestorów nie odstrasza fatalna infrastruktura, biurokracja, niekompetentna siła robocza i korupcja. Problemem są niejasne regulacje, prawo i lokalni pośrednicy działający na przekór rządowi.

Co gorsza, niepewność i brak zaufania do władz rosną. Od 17 lipca ważne dla kraju sektory, takie jak obrona narodowa, energetyka i telekomunikacja stoją otworem dla zagranicznych inwestorów. W Indiach mówi się o „wielkim wybuchu”, ale może to się skończyć wielkim fiaskiem i dalszym unikaniem tego kraju przez duży kapitał.

>>> Czytaj też: Pogłoski o śmieci BRIC są przesadzone. Oto 10 kluczowych dla Indii reform

Marnowany potencjał

Czas aby rząd przestał marnować potencjał Indii. Klasa polityczna powinna przyjąć jasne i przejrzyste regulacje prawne, umożliwiające zagranicznym inwestorom działanie w tym kraju. Tymczasem przyszłość stoi pod znakiem zapytania. W przyszłorocznych wyborach, naprzeciw zdroworozsądkowego premiera Singha stanie partia Bharatiya Janata. Na ogół pro-biznesowa partia opozycyjna zagroziła ostatnio, że odrzuci wprowadzone prawa na rzecz inwestorów.
Póki co Indie to dowód na to, że rozmiar kraju nie gwarantuje sukcesu gospodarczego. Tyko prawdziwe ekonomiczne przemiany i reformy mogą do niego doprowadzić. I zachęcić inwestorów takich jak Warren Buffett do pozostania w kraju.

William Pesek jest mieszkającym w Tokio publicystą Bloomberg. Zajmuje się problematyką rynków i polityki w Azji.