To oczywiste, że sędziowie powinni być lepiej gratyfikowani niż prokuratorzy.

Jednak zastanawianie się, jaki powinien być poziom pensji jednych i drugich oraz relacje pomiędzy nimi przed wypracowaniem generalnej odpowiedzi, po co są jedni i drudzy, co powinni robić, a przede wszystkim przed ustaleniem, jaka jest skala ich odpowiedzialności, zakrawa na ponury żart. Od kilku lat trwa nieprzerwanie dyskusja na temat pozycji prokuratora generalnego, mechanizmów jego powoływania i odwoływania, zakresu jego obowiązków, relacji z najważniejszymi organami państwa itd., przy jednoczesnym pominięciu fundamentalnej kwestii, kim jest prokurator w procesie karnym w ogóle, a w śledztwie w szczególności.

Dla mediów i świata polityków najważniejsze jest, kto kogo: premier i minister sprawiedliwości prokuratora generalnego czy odwrotnie. Dla podsądnych zaś w setkach tysięcy spraw rocznie dywagacje dotyczące prokuratora generalnego, Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego są mało interesujące, ale kwestia, co może prokurator w jego sprawie, jest przecież absolutnie podstawowa, i to ona powinna być rozstrzygająca, chyba że uznamy, iż nos jest jednak tak naprawdę dla tabakiery. Powiedzmy sobie szczerze: ważne są wszystkie te problemy, ale to, jak powinna kształtować się góra danej instytucji w powiązaniu z górami innych organów, musi być podyktowane funkcją pełnioną przez poszczególne elementy całości systemu. Nie można się zajmować wierzchołkiem piramidy bez zbudowania jej podstawy.

Jeśli na wymiar sprawiedliwości popatrzymy jako na całość (oczywiście przy założeniu, że jest on częścią całego organizmu państwowego), to wtedy widać wyraźnie, że decydująca dla relacji sędzia – prokurator jest ich pozycja na sali sądowej. Czyli tam, gdzie wymiar sprawiedliwości faktycznie jest sprawowany. W minionej szczęśliwie przeszłości bywało różnie: wyroki zapadały często poza salą sądową, a na ich kształt miały niejednokrotnie wpływ czynniki, które z wymiarem sprawiedliwości nie miały nic wspólnego. Stąd inna też była rola prokuratora. Żeby sędzia przypadkiem nie pomyślał, że do niego należy ostatnie słowo, prokurator nie tylko siedział za stołem sędziowskim po prawej stronie, lecz także zarabiał więcej. I w PR L prokuratorzy zarabiali naprawdę znacznie więcej.

Reklama

Doskonale to pamiętam z lat 70., kiedy sam byłem sędzią w sądzie powszechnym. Dziś prokurator siedzi nie przy stole sędziowskim, jak dawniej, lecz naprzeciwko oskarżonego i na tym samym co on i jego obrońca poziomie, ale system gratyfikacji śle wyraźny sygnał, że ta architektoniczna niejako kontradyktoryjność to jednak tylko rzeczywistość pozorowana. W realu jest inaczej: prokurator to prokurator. To on może wszcząć śledztwo, prowadzić je w nieskończoność, często aż do takiego momentu, kiedy już spokojnie wszystko się przedawni, ale wystarczająco długo, by zniszczyć tego, kogo trzeba było zniszczyć. Może tam kiedyś w przyszłości zapaść nawet i wyrok uniewinniający, ale nikt już nie będzie pamiętał, o co szło na początku. Nie wiadomo, czy ten ktoś ukradł, czy jego okradziono – tak czy inaczej w kradzież był zamieszany… Ostatnia propozycja Ministerstwa Finansów wpisuje się idealnie w historię tego swoistego przesilenia między sądem a prokuraturą. Póki co bowiem trwa pomiędzy tymi organami przeciąganie liny.

Ministerstwo staje niby po słusznej stronie, bo najwyższy czas, by te zawody się skończyły. Jednak znacznie ważniejsze jest to, kto co będzie robił naprawdę na drugi dzień po tej gorszącej i niepoważnej rywalizacji. Wcześniej czy później relikty systemu, w którym prokurator był znacznie ważniejszy od sędziego, ostatecznie znikną, ale niestety jakiś czas to jeszcze potrwa. Najpierw trzeba jednak usunąć wszystkie anomalie naszej procedury, rzecz ustawić zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, a dopiero w następnym kroku powinno się myśleć, kto i ile powinien brać na rękę. Póki co Ministerstwo Finansów swoim pomysłem może tylko rozsierdzić prokuratorów – a może o to chodziło…