Teraz trafi on pod obrady Senatu, który ma się zebrać na początku przyszłego tygodnia.

Projekt rezolucji przyjęto stosunkiem głosów 10:7. Wcześniej komisja przesłuchiwała przedstawicieli administracji Białego Domu, dyplomatów oraz wojskowych. Media komentują, że to pierwsze poważne zwycięstwo prezydenta Baracka Obamy po tym, jak zwrócił się do Kongresu o podjęcie decyzji w sprawie ewentualnej interwencji w Syrii. Ma ona być karą dla tamtejszego reżimu za użycie broni chemicznej przeciwko własnym obywatelom.

Nie wiadomo jednak, jak potoczą się losy rezolucji podczas głosowań obu izb Kongresu. Według komentatorów tutejszej sceny politycznej, w Senacie kontrolowanym przez demokratów powinna ona być zaaprobowana. Zagadką jest, jak zachowa się Izba Reprezentantów, zdominowana przez Republikanów.

Przedstawiciele armii podkreślali, że cała operacja kosztować będzie dziesiątki milionów dolarów. Projekt zakłada, że nie będzie inwazji lądowej, a operacja może trwać do 60 dni. Prezydent Barack Obama posiadł ponadto specjalne nieuprawienia do przedłużenia jej o kolejnych 30 dni.

Biskupi przeciwko interwencji

Nie wszyscy w Stanch Zjednoczonych popierają atak na Syrię. Amerykańscy biskupi katoliccy są przeciwko interwencji w Syrii. W liście do prezydenta Baracka Obamy członkowie amerykańskiej konferencji biskupów napisali, że interwencja może doprowadzić do "niezamierzonych negatywnych kosekwencji".

Autorzy listu wezwali amerykański rząd, aby zamiast planować akcję zbrojną, szybko wraz z innymi krajami podjął działania na rzecz zakończenia wojny w Syrii. Amerykańscy biskupi potępili fakt użycia broni chemicznej pod Damaszkiem.

Przypomnieli, że papież Franciszek i chrześcijańscy biskupi z Bliskiego Wschodu wezwali społeczność międzynarodową do rezygnacji z interwencji zbrojnej. Interwencja taka będzie nieskuteczna, pogorszy i tak tragiczną sytuację i może przynieść niezamierzone, negatywne konsekwencje - napisali amerykańscy biskupi. Kościół rzymskokatolicki jest największą wspólnotą chrześcijańską w Stanach Zjednoczonych.

Syria gotowa na atak

Nie ugniemy się - powtarzają władze Syrii. Wiceminister spraw zagranicznych Faisal Al-Makdad, który jako jedyny spośród wysokich rangą polityków wypowiada się dla zachodnich mediów, powiedział, że Syria jest gotowa odeprzeć międzynarodowy atak. Równocześnie z Damaszku napływają sprzeczne informacje na temat byłego ministra obrony, który rzekomo miał uciec z kraju.

Jak relacjonuje z Bejrutu specjalny wysłannik Polskiego Radia Wojciech Cegielski, wiceminister Faisal Al-Makdad powiedział dziennikarzowi AFP, że Syria nie ugnie się pod groźbą ataku, nawet gdyby miało to doprowadzić do trzeciej wojny światowej. Jak dodał, Damaszek poczynił już niezbędne przygotowania i zmobilizował swoich sojuszników w regionie. Chodzi prawdopodobnie o Iran oraz szyicki Hezbollah w Libanie.

To właśnie wiceszef syryjskiej dyplomacji jest w ostatnich dniach twarzą reżimu w Damaszku. To on spotyka się z nielicznymi dziennikarzami, którym pozwolono na wjazd do Syrii. Niemal w każdym wywiadzie podkreśla, że atak na Syrię będzie klęską Zachodu.

Sporo zamieszania wywołała natomiast informacja o rzekomej dezercji byłego ministra obrony Syrii. Wkrótce potem, jak pojawiły się doniesienia opozycjonistów o ucieczce ministra, syryjska państwowa telewizja oświadczyła, że Ali Habid Mahmoud nie uciekł i że jest w swoim domu w Syrii. Nie da się na razie zweryfikować tych informacji.

Wojna domowa w Syrii trwa już 2,5 roku, ale naciski Stanów Zjednoczonych na międzynarodową interwencję pojawiły się po ataku na przedmieściach Damaszku 21 sierpnia. Amerykanie twierdzą, że gaz bojowy zabił wówczas półtora tysiąca osób, a odpowiedzialny za to jest syryjski reżim.