Pierwsza maszyna do cięcia metali, jaką Tadeusz Eckert zbudował ponad dwadzieścia lat temu, wciąż jest na chodzie. Dziś jego wycinarki można spotkać w 25 krajach świata.

Pierwsza maszyna do cięcia metali, jaką Tadeusz Eckert zbudował ponad dwadzieścia lat temu, wciąż jest na chodzie. Kupił ją od niego wtedy niemiecki przedsiębiorca, u którego wcześniej pracował. Dzisiaj role się odwróciły, to Eckert odkupuje maszynę od niego. Za 8 tys. euro wycinarka trafi do Legnicy, do firmowego muzeum. – Chciałem też, żeby kupił moją tysięczną maszynę, nawet oferowałem mu rabat 30 proc. Niestety, za długo się wahał – śmieje się Eckert.

Jego maszyny można spotkać w 25 krajach świata. Tną nimi Niemcy, Rosjanie, Belgowie, Holendrzy, Szwedzi, Rumuni, Izraelczycy i Białorusini. Siemens wycina nimi otwory w drzwiach swoich szaf sterowniczych. Rolls Royce nadaje dzięki nim kształt elementom używanym do produkcji dźwigów. Na liście klientów firmy jest Mostostal i Bumar Łabędy. W wycinarki Eckerta zaopatrywały się polskie stocznie. W Rosji zawędrowały aż do Iżewska, miasta, którego za Sojuza nie było nawet na mapie, bo mieściły się tam strategiczne zakłady produkcji rakiet, m.in. balistycznych. Dzisiaj miasto już nie jest tajne, dalej produkuje rakiety, ale elementy wycina się już przy pomocy maszyn Eckerta.

Na świecie obecnie istnieją cztery podstawowe technologie do cięcia metali: laserowa, gazowa, plazmowa i wodna. Eckert jest jedyną firmą, która produkuje maszyny we wszystkich czterech. Firmie zapewnia to elastyczność w sytuacji, gdy popyt na jedną klasę urządzeń siada. Fachowo urządzenia nazywają się wycinarkami CNC, czyli sterowanymi komputerowo. Za jedną z przyczyn sukcesu Eckert uważa to, że nie skąpi grosza na badania. Co roku firma przeznacza na ten cel 10–15 proc. zysku, zajmuje się tym blisko 30 inżynierów. Firma rocznie sprzedaje około 100 maszyn. Może się wydawać, że to nie jest dużo, ale należy pamiętać, że ceny wycinarek zaczynają się od 150 tys. i szybko osiągają poziom 2 mln zł. Sto sztuk czyni Eckerta trzecim graczem w Europie, jeśli idzie o wielkość produkcji.

Chociaż firma urosła, Tadeusz Eckert wciąż lubi klientów traktować indywidualnie. Tak jak jednego przedsiębiorcę z Częstochowy, który wahał się, czy kupić od niego wycinarkę. Akurat jechał do Holandii, gdzie negocjował kontrakt. Zamówienie okazało się być tak duże, że zadzwonił do Eckerta, jeszcze będąc w drodze powrotnej. Umowę spisali na jednym z parkingów przy autostradzie A4.

Reklama

>>> Czytaj też: Solaris: historia producenta autobusów, który podbił świat

Od miotły do wycinarki

Początki firmy sięgają 1984 r., kiedy dwaj bracia – Tadeusz (z wykształcenia technik hotelarz) i Andrzej (technik telewizyjny) wyjeżdżają za chlebem do Niemiec. Pracę znajdują szybko. Andrzej trafia do firmy wykonującej sterowanie do maszyn papierniczych. Tadeusz zaczepia się w przedsiębiorstwie z branży maszynowej. Przez pierwsze trzy miesiące sprząta halę produkcyjną, ale później szybko awansuje. W ciągu następnych czterech lat zostanie zastępcą prezesa.

Tadeusz postanawia uzupełnić wykształcenie. Jego szef zgadza się, aby ten jednocześnie podjął studia w Duesseldorfie na specjalizacji spawalniczej. Brata fascynują komputery. W Niemczech wtedy trwa już w najlepsze rewolucja informatyczna, w biurach pracuje się na urządzeniach marki IBM XT. Wpada na pomysł, że napisze program, który umożliwi sterowanie komputerowe wycinarkami z firmy Tadeusza. Szef daje im wolną rękę. Kupuje więc tony książek do nauki podstawowego wtedy języka oprogramowania – BASIC i razem, trochę chałupniczo zaczynają pracować nad czymś, co dzisiaj w branży jest standardem.

Nad projektem pracują po nocach. Dłubią przy wycinarce, rozmawiają. W trakcie nocnej wymiany myśli wielokrotnie powraca pomysł, żeby założyć własny biznes i sprzedawać sterowane komputerowo wycinarki. Tadeusz Eckert wspomina, że decyzję okupił kilkoma bezsennymi nocami. Wszak miał niezłe stanowisko, zarabiał porządne pieniądze, a tutaj musiałby zacząć od zera, i to jeszcze z kredytem na karku. W Niemczech już wtedy oferowano preferencyjne kredyty dla innowacyjnych przedsiębiorstw na 2 proc., 80 proc. sumy gwarantowane przez państwo, pierwsza spłata po czterech latach. Bez problemu uzyskali na politechnice wymagany glejt, że ich produkt jest innowacyjny. Skończyli swój pierwszy projekt, zatrudnili kilku ludzi i wynajęli nieogrzewaną halę 5 na 20. – Po nocach ręce nam przymarzały do blach – wspomina Eckert.

>>> Czytaj też: Gadgets3D: młodzi Polacy chcą wprowadzić druk 3D pod strzechy

Deutsche Wirtschaft

Pierwszą wycinarkę kupił od nich były pracodawca Tadeusza. Nazywała się Rubin 1 (od tej pory wszystkie urządzenia firmy noszą nazwy po kamieniach szlachetnych). Robili urządzenia tak dobre, że szybko zwrócili na siebie uwagę. Któregoś dnia zapukał do nich przedstawiciel dużego gracza z branży spawalniczej z ofertą: róbcie maszyny dla nas. Bierzemy od ręki 60 sztuk i sprzedamy pod własną marką. Ryzyko jest po naszej stronie, a wy i tak dostaniecie pieniądze. To było tak, jakby Boga złapać za nogi. – Wydawało nam się, że w ciągu kilku tygodni zostaniemy milionerami – wspomina Eckert.

Żeby zrealizować tak poważne zamówienie, musieli wziąć kredyt. Banki widząc kontrakt z dużą niemiecką firmą, z chęcią otworzyły linie kredytowe. Za pożyczone pieniądze wynajęli większą halę, zatrudnili dodatkowych ludzi, kupili materiały. Kiedy zamówienie było już prawie gotowe, skontaktowali się z koncernem. Tu jednak usłyszeli, że firma nie jest zainteresowana realizacją kontraktu.

– Szybko zrozumieliśmy, że chcieli nas po prostu wykończyć – wspomina Eckert. Chociaż mieli na głowie gigantyczny kredyt, nadzieję dawał zapis w umowie, który stanowił, że jeśli niemiecki partner odstąpi od jej realizacji, wypłaci 30 proc. wartości kontraktu, czyli 1,6 mln marek. Braciom z obliczeń wyszło, że jakoś wtedy wyjdą na swoje. Kiedy zjawili się w siedzibie koncernu, usłyszeli, że mają dwa wyjścia – albo biorą od ręki 100 tys. marek, albo będą się przez lata procesować w sądach o te 1,6 mln. Wzięli sto tysięcy.

Filozofia liniowego wzrostu

Tadeusz Eckert mówi, że miał do wyboru albo do końca życia pracować u kogoś z długiem w wysokości 800 tys. marek na karku, albo spróbować coś z tym zrobić. W Niemczech był już spalony, żaden bank nie udzieliłby mu następnego kredytu. Wraca więc do Polski i zaczyna od nowa. Na początek pożycza od kolegi 3 tys. marek i kupuje za nie kanadyjskie palniki po 200 marek za sztukę. Jeździ po kraju i sprzedaje je z dziesięciokrotną przebitką. Za zarobione pieniądze powoli spłaca swój dług. Będzie to robił jeszcze przez osiem lat.

Brat zrażony do ryzyka związanego z własną działalnością zostaje w Niemczech. Tadeusz jednak przez cały czas ma świadomość, że bez powrotu do produkcji maszyn nigdy nie pozbędzie się kredytowego jarzma. Dlatego już po 2 latach handlowania, w 1996 r. zakłada w Legnicy firmę i wraca do produkcji wycinarek. Zaczyna skromnie, maszyny trafiają na rynek krajowy, gdzie zdobywają renomę. Eckert jednak wie, że prawdziwe pieniądze czekają na niego za Odrą.

Na przełomie tysiącleci buduje swoją pierwszą po powrocie do Polski wycinarkę sterowaną komputerowo. Od tej pory, jak sam mówi, firma już tylko rośnie. Ostatecznie na rynek niemiecki wraca w 2005 r., kiedy otwiera tam stałe przedstawicielstwo. Rynek niemiecki jest trudny, nie można tam wejść na pół gwizdka. Na dzień dobry trzeba zagwarantować pełen serwis i nie może się przy tym powinąć noga, bo Niemcy są bardzo nieufni względem zagranicznych wyrobów. Eckert powoli buduje markę w Niemczech, nawiązuje kontakty, buduje sieć dilerów, pojawia się na najważniejszych imprezach targowych. Tylko ten ostatni element pochłania jedną trzecią zysku firmy. Wydatek jednak się opłaca, bo Niemcy to dla niego dzisiaj najważniejszy rynek zbytu.

Po drodze trafia na opracowanie, z którego wynika, że w Rosji w ciągu najbliższych lat tamtejsze przedsiębiorstwa będą musiały wymienić i zakupić 8 tys. wycinarek. Niewiele się zastanawiając, decyduje o wejściu na tamtejszy hermetyczny rynek. Strategia taka, jak w przypadku Niemiec – powoli, krok po kroku, targi. Na Wschód z Legnicy wyruszają kolejne ekipy sprzedawców. Rosja jeszcze parę lat temu to był trudny rynek, chociaż z innych względów niż niemiecki, więc z jednej z takich eskapad wracają poobijani, ktoś ma poważne złamanie. – Dałem im tydzień wolnego. O szczegóły nigdy się nie dopytywałem – śmieje się Eckert.

Eckert o swojej filozofii biznesu mówi, że nie lubi nagłych skoków, interesuje go liniowy wzrost, czyli dokładnie taki, jaki udaje mu się osiągnąć od 2000 r. Składane mu oferty przejęcia firmy odrzuca, a kontaktowali się z nim w tej sprawie Amerykanie i Chińczycy. Jak sam mówi, nie jest zainteresowany sprzedażą czegoś, nad czym pracował przez całe życie. Chciałby coś po sobie zostawić. Między innymi dlatego w siedzibie firmy powstaje małe muzeum. Głównym eksponatem będzie Rubin 1.

>>> Czytaj też: Delphia Yachts: polskie jachty podbijają międzynarodowe rynki

ikona lupy />
Spawalnia w firmie Eckert / Media
ikona lupy />
Siedziba firmy Eckert / Media
ikona lupy />
Hala montażowa firmy Eckert / Media