Czy to prawda, a co ważniejsze – jak możemy uzyskać fundamentalną zmianę, która wyeliminowałaby to przeciąganie i udawanie, przeważające nie tylko w Europie, ale także na świecie?

Historia mówi nam, że prawdziwe zmiany dokonują się jedynie w wyniku wojny, głodu, buntów społecznych czy załamań na rynkach akcji. Większość świata nie doświadcza żadnego z tych zjawisk – przynajmniej na razie. Ale z drugiej strony od czasów II wojny światowej nigdy nie mieliśmy mniejszego wzrostu, gorszej sytuacji demograficznej czy wyższego bezrobocia. To prawdziwy paradoks, który musi ulec jakiemuś rozwiązaniu, i to szybko, jeśli całe pokolenie europejskiej młodzieży ma się nie zmarnować.

Decydenci polityczni próbują udawać, że osiągnęli znaczny postęp i stabilizację w wyniku swoich działań, ale z fundamentalnego punktu widzenia jest to jedynie iluzja. Dziś w rękach włoskich banków znajduje się więcej długu rządowego, niż przed kryzysem bankowym, co czyni je systemowo bardziej, a nie mniej narażonymi na problemy własnego rządu. Spread obligacji rządowych między Niemcami a Club Medem spadł poniżej średniej historycznej, ale wiąże się to z całkowitym zawieszeniem mechanizmu ustalania ceny pieniądza na podstawie popytu i podaży.

Ustalanie ceny pieniądza w zależności od popytu i podaży to okrutna kapitalistyczna część każdego systemu. W podręczniku do ekonomii nazwano by to modus operandi, na mocy którego kapitał jest lokowany tam, gdzie może zyskać największą użyteczność krańcową. W praktyce powinno to oznaczać, że rynek dyktuje cenę pieniądza w perspektywie więcej niż jednego roku – natomiast w odniesieniu do terminów krótszych niż rok, ustalają ją banki centralne. Piękno tego systemu polega na tym, że pieniądze są lokowane na aukcji, gdzie najwyższa oferta kupna na „pieniądze” czy „kredyt” zostaje zrealizowana po cenie, którą oferent uznaje za odpowiednią do jego oczekiwań co do ceny pieniądza.

Reklama

Porównajcie sobie ten model ukierunkowany na rynek z promowanym obecnie „sukcesem” w postaci niskich spreadów oprocentowania papierów rządowych w Europie. Wynikają one z obietnicy prezesa Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghiego, że zrobi „wszystko, co konieczne", by uchronić euro przed problemami. Groził on uruchomieniem Europejskiego Instrumentu Stabilności Finansowej oraz Europejskiego Mechanizmu Stabilności, a także całego arsenału narzędzi politycznych mających tę stabilność zapewnić.
Tym samym w rzeczywistości zawiesił funkcjonowanie mechanizmu ustalania cen na podstawie podaży i popytu w odniesieniu do długu państwowego i pieniądza, gdyż EBC i lokalne banki centralne będą zapewniać lokalnym bankom niekończącą się płynność, a tym samym pośrednio także ich rządom, w każdym warunkach rynkowych. Ta jednostronna oferta EBC oraz rynku oznacza, że nie ma już sposobu, by zdyscyplinować rząd wyższym oprocentowaniem lub przyznawać kredyt bardziej powszechnie. Po prostu wyeliminowaliśmy połączenie między rynkiem a ceną pieniądza.

Stało się to po wprowadzeniu przez Draghiego długoterminowej operacji refinansowania, taniego finansowania dla banków posiadających małe zabezpieczenie lub nieposiadających go wcale – innymi słowy instrument najbardziej zbliżony do luzowania ilościowego, jaki można mieć nie nazywając go luzowaniem ilościowym.

Jest to problem, ponieważ korporacje, które potrzebują finansować projekty długoterminowe, jak budowa elektrowni w ciągu sześciu do ośmiu lat, potrzebują znać cenę kredytu koniecznego na okres budowy. W tej chwili mają niemal płaską krzywą rentowności dla obligacji o terminie zapadalności od zera do 30 lat, co byłoby świetne, gdyby było realistyczne. Ale problem w tym, że któregoś dnia w „odległej przyszłości”, gdy sytuacja na rynku wróci do normy, oprocentowanie powinno powrócić do normalnego poziomu, czyli mniej więcej inflacji plus premii za ryzyko.

W przypadku spółki przemysłowej właściwe obliczenia oprocentowania pożyczki mogą wyglądać następująco: inflacja plus Libor plus spread za ryzyko, co może dać w efekcie ok. 7 proc. Porównajcie to z oprocentowaniem dostępnym dla spółek o wysokiej zdolności kredytowej. Niedawno Nestle udało się wyemitować czteroletnie obligacje korporacyjne z oprocentowaniem 0,75 proc. - najniższym w historii. Tak, dla Nestle to wspaniałe, ale pamiętajcie, że sytuację tę wywołała obecność banków centralnych na rynku, a nie dobra kondycja finansowa Nestle.

Przejście od poziomu poniżej 1 proc. do 7 proc. byłoby dla przedsiębiorstw okropnym szokiem. Stworzyliśmy negatywne błędne koło, w którym nie tylko inwestorzy, ale również przedsiębiorstwa są zależne od utrzymania się stóp procentowych na niskim poziomie już na zawsze. Wyceniły one swoje przyszłe zyski i koszty na podstawie cen wynikających ze wsparcia rządowego, a nie realistycznych cen rynkowych.

Najgorsze w tej sytuacji jest jednak to, że powodem tego, że renomowana spółka taka jak Nestle może pożyczyć pieniądze na mniej niż 1 proc. na rynku kapitałowym jest brak alternatyw dla banków i inwestorów. Posiadające mniejszą zdolność kredytową małe i średnie przedsiębiorstwa (MŚP), które w wielu krajach stanowią aż 80 proc. gospodarki, nie mogą pożyczać. Są uznawane za zbyt ryzykowne, by im pożyczać pieniądze z obecnym „oprocentowaniem rynkowym”, chociaż to one mają kluczowe znaczenie dla poprawy obrazu zatrudnienia i wydajności.

Są skłonne pracować taniej, dłużej, ciężej i z większą tolerancją ryzyka, by przetrwać. Więc pozostałe 20 proc. gospodarki, czyli duże, notowane na giełdzie spółki i banki, dostają 95 proc. całego kredytu i 99 proc. całego kapitału politycznego. Innymi słowy renomowane spółki otrzymują sztucznie zaniżone oprocentowanie, ponieważ MŚP nie dostają żadnego kredytu. To na tym zasadza się moje trwałe przekonanie co do prawdziwości mojego tradycyjnego stwierdzenia, od którego zacząłem: sytuacja musi się wkrótce poprawić, bo już nie może się pogorszyć.

Na szczeblu przedsiębiorstw, polityki i poszczególnych jednostek nigdy w historii nie byliśmy w sytuacji o bardziej dysfunkcyjnym charakterze. Czas zdać sobie sprawę, że powodem zwycięstwa kapitalizmu w wojnie z komunizmem w latach 80. XX w. była jego gospodarka, mocno oparta na rynku – który z kolei sam funkcjonował w oparciu o mechanizm ustalania cen równowagi. Obecnie decydenci polityczni w swojej „mądrości” powielają wszystko, co niesie ze sobą gospodarka planowana: centralne planowanie i kontrolę, brak mechanizmu ustalania cen równowagi, jednego dostawcę kredytu i pieniądza, a w efekcie zdławienie MŚP, a nawet jednostek.

Wreszcie historia niesie przekonującą nauczkę: ostatni raz, gdy Rezerwa Federalna wprowadziła luzowanie ilościowe na dużą skalę, miał miejsce w latach 40. XX wieku. Niski wzrost i malejąca inflacja zmieniły się dopiero, gdy Fed przestał interweniować ze względu na ostrą recesję wywołaną błędami politycznymi w postaci zbyt długiego utrzymywania QE.

W 2014 r. fala bliskiej lub realnej już recesji w Niemczech i USA może na nowo uruchomić mechanizm ustalania cen równowagi, co pomoże nam zacząć leczyć głębokie rany pozostałe po latach pogarszania błędów polityków kolejnymi rundami przeciągania i udawania. Dochodzenie do dna jest dobre w jednym sensie: jedyne droga wiedzie ku górze.