Nic mądrego nie mogłem mu poradzić, pojechał więc 38 kilometrów (dwa autobusy) do miasta powiatowego. Okazało się, że do PIT-u nie wpisał kodu miejsca zamieszkania. Wpisał więc i wrócił 38 kilometrów (pociąg i autobus) bardzo zadowolony, że tylko o takie głupstwo chodziło. A mnie diabli wzięli.
Rozumiem przepisy, procedury i prawo, ale jest jeszcze człowiek. Po obu stronach. Niektóre instytucje to zrozumiały i bardzo łatwo można mnóstwo rzeczy załatwić przez telefon, a czasem, gdy chodzi o podpis, wysłać skan dokumentu. W identycznych urzędach w jednym mieście można sprawę wyjaśnić telefonicznie, a w innym trzeba przyjechać w sprawie syna z notarialnym pełnomocnictwem (sto kilometrów). Z tego wynika, że nie ma jednolitego przepisu i wszystko zależy od dobrej woli.
Ostatnio wiele – i słusznie – pisze się o erozji zaufania zarówno w sferze prywatnej, jak i publicznej i o poważnych konsekwencjach braku zaufania. Jednak odbudowanie zaufania publicznego, co postulują i Francis Fukuyama, i Ivan Krastev czy Robert Putnam, to zadanie niesłychanie trudne, wieloletnie i na razie bez większych szans na realizację.
Z kolei zwyczajna dobra wola w stosunkach z ludźmi nie wymaga aż tak wielkich słów jak zaufanie, a jedynie odrobiny życzliwości i kierowania się przepisami, ale tak, by ułatwiać, a nie utrudniać. Niestety nie wyobrażam sobie szkolenia w zakresie posługiwania się dobrą wolą, a jedynie skłonność taką lub jej brak. Rzecz jest jednak poważniejsza, niż mogłoby się wydawać. Bowiem na poziom zaufania można wywierać wpływ, zaś zachowanie ludzkie wyrażające dobrą wolę wynika z samej natury człowieczeństwa. Brak dobrej woli przeczy nie tylko – w sposób oczywisty – zasadom religijnym, lecz także potwierdza mniemanie tych, którzy sądzą, że człowiek z natury jest podły, wrogi drugiemu i zachowuje się wyłącznie egoistycznie.
Ponadto istnieją dziesiątki, ba, setki sytuacji, do których nie da się zastosować uregulowań prawnych – chociaż jest ich coraz więcej – a w których człowiek człowiekowi może być wilkiem albo owieczką. Coraz częściej słyszymy o rozmaitych nadużyciach, chamstwie i skandalach związanych z opieką nad dziećmi czy to przez rodziny zastępcze, czy przez domy dziecka. Nie można oczekiwać miłości wychowawcy w domu dziecka do wszystkich podopiecznych, a może wręcz lepiej, żeby nadmiaru uczuć tam nie było. Można za to się domagać dobrej woli.
Wiele zawodów publicznych – mówi się o nich „zaufania publicznego” – wymaga nie tyle zaufania właśnie, ile dobrej woli. Dobrej woli oczekujemy od lekarza, nauczyciela, ale i sędziego czy urzędnika skarbówki. I wykazanie dobrej woli wystarczy, nie potrzeba wielkich słów. Jednak dobra wola nie jest przypisana do zawodu, tylko do naszej ludzkiej kondycji. Wykazując dobrą wolę, zawsze nieco ryzykujemy, bo możemy zostać potraktowani grubiańsko czy wręcz możemy być oszukani, ale warto podjąć to ryzyko, gdyż jego przeciwieństwem jest nieustająca podejrzliwość. Bo przecież jeżeli dobrą wolę rozumieć sensownie, jest to dokładne przeciwieństwo podejrzliwości.
Niejednokrotnie człowiek podejrzliwy okaże się górą, jednak marne to są zwycięstwa, gdyż sam może jedynie powiedzieć: „A nie mówiłem”, a inni tylko go znienawidzą. Rozumiem, że przyjemnie jest mieć rację, jednak nie istnieje nic takiego jak racja urzędnicza. Urzędnik w zasadzie jest maszyną do przekładania papierów i dopiero kiedy wykaże dobrą wolę, a częściej, kiedy kogoś zniszczy – staje się, paradoksalnie, człowiekiem. Jednak marne to osiągnięcie, jeżeli zostaje opłacone cudzymi łzami, zmęczeniem czy niepokojem.
Tym razem więc nie apeluję do władz państwowych, które w kwestii dobrej woli nic zdziałać nie mogą, a jedynie do nas wszystkich, byśmy raczej byli ludźmi niż wykonawcami prawa, przepisów czy procedur. Jakże przyjemnie się żyje jako człowiek.