Tak naprawdę jednak była premier jest tylko pretekstem, jak zwykle bardziej chodzi o pieniądze. Ukraina cały czas kalkuluje, czy bardziej jej się opłaca zrobić pierwszy krok w stronę wstąpienia do Unii Europejskiej, czy też dać się skusić Rosji i pozwolić się przeciągnąć w jej strefę wpływów. Może nawet wstąpić do unii celnej, w której – oprócz Rosji – są już Białoruś i Kazachstan, a ostatnio zgłosiła się także Armenia – gdy Rosja drastycznie podniosła jej ceny gazu. Nawet Gruzja się nad tym zastanawia. W unii celnej, podobnie jak w UE, obowiązuje wolny przepływ towarów, kapitału oraz osób. Już teraz, chociaż Ukraina w rosyjskiej unii celnej nie jest, Ukraińcy do Rosji mogą jeździć bez wiz. Podczas gdy Unia Europejska, bojąc się nadmiernego napływu imigrantów, ofiarowuje tylko ułatwienia formalności.

>>> Czytaj też: Merkel: Rosja nie może utrudniać zbliżenia się Ukrainy do UE

Na wahanie Ukrainy wpływa wiele spraw. Po pierwsze – jej energetyka jest uzależniona od dostaw ropy i gazu z Rosji. Krajom posłusznym Rosja ceny obniża, krnąbrnym podnosi, a nawet okresowo zakręca kurek. Ukraina ma prawo obawiać się restrykcji Rosji, gdyby do podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią jednak doszło. Wśród nich – blokady lub utrudnień jej eksportu do Rosji, a to przecież dla Kijowa istotny odbiorca. W ostatnich miesiącach Rosja już takie utrudnienia zademonstrowała, co mocno uderzyło w ukraiński eksport.

Do stowarzyszenia z Unią nie spieszą się także ukraińscy oligarchowie, mogą na nim ucierpieć ich interesy. Teraz to oni wygrywają u siebie wszystkie państwowe przetargi. Potem – dopuszczeni do nich zostaliby unijni konkurenci. Rezultaty łatwo przewidzieć. Unijnym przedsiębiorcom na łatwiejszym dostępie do unijnego rynku bardzo zależy. Polskim także. Na Ukrainie zainwestowało już wiele polskich firm. Swoje fabryki uruchomiły tam m.in. koncern spożywczy Maspex, producent mebli Black Red White i Nowy Styl, Barlinek czy Cersanit. Sporo zainwestował także polski sektor finansowy – m.in. PZU, PKO BP, Pekao czy Getin Holding. Ale interesy na Ukrainie prowadzi się ciężko. Prawo jest niestabilne, przepisy często się zmieniają. Zbyt dużo zależy od interpretacji urzędników, a to rodzi korupcję. Biznes za podpisanie umowy stowarzyszeniowej trzyma więc kciuki. Polscy przedsiębiorcy wyliczyli, że na zniesieniu ceł mogliby rocznie zaoszczędzić ponad 50 mln euro. Na implementacji unijnego prawa – jeszcze więcej.

Reklama

Biznes ukraiński na stowarzyszenie swego kraju z Unią może jednak patrzeć z nieco mniejszym entuzjazmem. To prawda, że w dłuższej perspektywie gospodarka ukraińska rozwijać się będzie szybciej. Wzrośnie bowiem ilość zagranicznych, głównie unijnych inwestycji. Ale ukraińscy przedsiębiorcy boją się, że ich rynek zaleją europejskie towary. Zyskają na tym ukraińscy konsumenci, ale producentom o wiele trudniej będzie się utrzymać na rynku. Mimo bowiem że dla Ukrainy Unia Europejska jest ważniejszym partnerem handlowym niż Rosja, to – niestety – więcej od nas kupują, niż nam sprzedają. Tylko Polska rocznie eksportuje na Ukrainę towary za 4,1 mld euro (głównie maszyny i urządzenia), ale kupujemy od niej ledwie połowę tego. Najchętniej stal, żeliwo i żywność.

Ale mimo to w Unii i w Polsce też jest duża i wpływowa grupa, która stowarzyszenia z Ukrainą wcale nie chce. To potężne lobby rolne. Podpisanie umowy stowarzyszeniowej oznaczałoby bowiem od razu wprowadzenie dla Ukrainy bezcłowych kontyngentów na sprzedaż wieprzowiny, wołowiny i zboża na unijny rynek. Cła na żywność musiałyby się obniżać, a po 10 latach w ogóle zniknąć. Unijnym rolnikom przybyłby poważny konkurent. Ukraina to przecież wielki kraj, mający bardzo żyzne gleby. Mogłaby kiedyś być największym unijnym producentem żywności. Ceny żywności na unijnym rynku musiałyby się zacząć obniżać.

Umowa stowarzyszeniowa byłaby pierwszym krokiem w stronę przyjęcia tego kraju do UE. Nasi rolnicy zadają sobie pytanie – co by się wtedy stało ze Wspólną Polityką Rolną? Pieniędzy na nią z pewnością nie przybędzie, więc dotychczasową pulę trzeba by zacząć dzielić między dużo większą grupę rolników, powiększoną o ukraińskich. To nie jest wizja, która się potężnemu lobby rolnemu może podobać. Unijni farmerzy umowie stowarzyszeniowej z pewnością nie kibicują.

Jak widać, sceptycy są po obu stronach unijnej granicy. Sprawa ewentualnego leczenia w Niemczech Julii Tymoszenko, która na ukraińskiej scenie politycznej nie była krystaliczną postacią, jest więc tylko wygodnym pretekstem, żeby głośno nie mówić o pieniądzach.