W ostatnich latach do ekonomicznego środowiska wdarła się sprzeczność. Wielu ekonomistów, w tym laureaci nagrody Nobla, stoi na stanowisku, że kryzysy są w swej naturze nieprzewidywalne. Inni - wspierani przez inżynierów, fizyków, ekologów i informatyków – opracowują metody wykrywania i ilościowej oceny systemowych zagrożeń, w tym środków, jakie mogą zastosować by zidentyfikować słabości, które mogą doprowadzić do kryzysu.

Skoro przewidywanie jest niemożliwe, jaki sens ma podejmowanie aktywności? Ostatecznie, jest pewna prosta logika w tym, jak prognozy mogą obalić same siebie. Na przykład, gdyby ktoś był w stanie przekonać inwestorów w 2005 roku, że za dwa lata wybuchnie kryzys finansowy, rynki zareagowałyby natychmiast, uwalniając spiralę delewarowania i finansowego, która w rzeczywistości nadeszła później.

Na drodze ku równowadze

Prawda jest jednak taka, że prognozy mogą być przydatne nawet jeżeli nie są bardzo precyzyjne. Naukowcy bez przerwy formułują cenne prognozy, które mają niewiele wspólnego z przewidywaniem przyszłości, ale rozwijają nasze postrzeganie przyczyn i skutków. Biologowie mogą przewidzieć, że usunięcie genu u myszy może prowadzić do otyłości. Jeżeli eksperyment to potwierdzi, możemy dowiedzieć się czegoś o genetycznej kontroli metabolizmu i poznać nowe metody walki z otyłością.

Reklama

Na poziomie bardziej przyziemnym, wiemy zarówno z doświadczenia, jak i teorii, że brak oleju w silniku samochodu nieuchronnie doprowadzi do problemów. Nikt nie określi dokładnie kiedy i gdzie one wystąpią, ani nawet co dokładnie się stanie. Ale to nie powstrzymuje nas od uznania za sensowne regularnych przeglądów technicznych auta.
Na poziomie związku przyczynowego wiele osób przewidziało kryzys finansowy. Weźmy na przykład książkę „Debt and Delusion” wydaną w 1999 roku, w której autor, finansista Peter Warburton, ostrzegał, że trwająca dekady orgia narastającego długu firm i osób prywatnych w sposób nieunikniony spowoduje powstanie baniek i doprowadzi do finansowej niestabilności. To była prognoza w rodzaju „jeżeli x, to y”: jeżeli dalej będziemy postępować w określony sposób, pojawią się kłopoty. Wielu innych formułowało podobne prognozy, na które bardzo niewielu zwracało uwagę.

>>> Czytaj też: Jan Gmurczyk: Odróbmy lekcję z kryzysu

Wyzwaniem dla ekonomistów jest znalezienie wskaźników, które dostarczą regulatorom odpowiednio wczesnych sygnałów o zbliżających się kłopotach. To skomplikowane zadanie. Czy jesteśmy w stanie stworzyć miarę baniek spekulacyjnych lub sposób identyfikowania instytucji „zbyt dużych by upaść” lub „zbyt powiązanych by upaść”? Czy możemy rozpoznać strukturalne cechy sieci finansowych, które czynią je podatnymi na kłopoty? Czy potrafimy zachować odpowiednią równowagę pomiędzy przejrzystością potrzebną do identyfikowania ryzyka, a prywatnością, której rynek potrzebuje, by właściwie funkcjonować?

Prace nad tym już się zaczęły. W Stanach Zjednoczonych nowoutworzone Biuro Badań Finansowych (Office of Financial Research) publikuje opracowania na tematy takie jak stress testy czy luki informacyjne – w tym jedno, w którym analizowana jest lista 31 środków pomiaru ryzyka systemowego. Ekonomiści John Geanakoplos i Lasse Pedersen przedstawili specyficzne propozycje dotyczące mierzenia stopnia, w jakim rynki funkcjonują w oparciu o dźwignię finansową, co z reguły czyni system bardziej kruchym.

>>> Czytaj też: Dlaczego wiara w ekonomiczne absurdy jest powszechna w środowisku naukowym?

„Kompleks fizyki”

Jednym z problemów jest „kompleks fizyki” – tęsknota za pewnością i pięknymi, ponadczasowymi równaniami, które mogą opisać rzeczywistość gospodarczą w pewien ostateczny sposób. Tymczasem ekonomia jest bardziej jak biologia, z wpisanymi w swoją istotę nieustannymi zmianami i ewolucją. To oznacza, że będziemy musieli odkrywać nowe drogi by znajdować rozwiązania pojawiających się problemów, w miarę jak zmieniać będą się finanse, a inwestorzy zaczną stosować nowe produkty i strategie. Ciągłe dostosowywanie się jest elementem życia w złożonym świecie.

Próby stworzenia miar ryzyka systemowego są budujące. Sugerują, że pogląd, jakoby „rynek miał zawsze racje”, który w latach ’90 i na początku XXI w. był inspiracją dla wielu deregulacji w świecie finansów, stracił wyznawców. W coraz większym stopniu ekonomiści głównego nurtu akceptują fakt, że rynki regularnie tracą stan równowagi i wymagają ciągłego nadzoru.

Teraz wszystko, co muszą zrobić, to udoskonalić swoje prognozy, by były gotowe przed nadejściem kolejnego kryzysu.

>>> Czytaj też: Badania potwierdzają: homo economicus to homo idioticus