Tymczasem na razie to socjaldemokraci zdają się kręcić całym tym interesem.

Zaczęło się jeszcze w czasie rokowań koalicyjnych. SPD zaskoczyła wówczas chadeków (i całe Niemcy) bezprecedensowym pomysłem wiążącego wewnątrzpartyjnego referendum na temat wejścia do rządu pod wodzą Angeli Merkel. Towarzysze zgodnie z oczekiwaniami powiedzieli „tak”, ale efekt propagandowy był olbrzymi. Bo nie było już tak, że to chedecy łaskawie pozwalają socjaldemokratom współrządzić krajem. Odwrotnie. Ten rząd stał się możliwy, dopiero gdy zgodzili się na niego SPD-owcy.

Również pierwsze tygodnie urzędowania nowego gabinetu wypadają zdecydowanie na korzyść „czerwonych”. Wystarczy rzut oka na niemiecką prasę. Na przykład „Sueddeutsche Zeitung” chwali nowego ministra spraw zagranicznych Franka-Waltera Steinmeiera za to, że świetnie wskoczył w swoją nową-starą rolę (Steinmeier był już szefem MSZ w latach 2005–2009) i zaoszczędził Niemcom żmudnego okresu przyuczania nowego polityka do nowej roli. Tak, jak to było w przypadku poprzedniego szefa dyplomacji Guido Westerwellego. Nawet biznesowy „Handelsblatt” cieszy się z deklaracji Steinmeiera o gotowości do czynnego wspomagania przez Niemców europejskich (francuskich) misji stabilizacyjnych w Afryce.

Jeszcze lepsze recenzje zbiera też SPD-owski wicekanclerz Sigmar Gabriel, który połączył w swoim ręku resorty gospodarki i energetyki. Małą sensacją było to, że jego resort w ciągu zaledwie kilkunastu dni zdołał wypluć z siebie szczegółowy pogłębiony raport o dochodzeniu Niemiec do ich ambitnej i długofalowej reformy energetycznej. To poletko w niemieckiej polityce ważne, bo zdecyduje, w jakim tempie Niemcy przestawiać się będą na odnawialne źródła energii, a odchodzić od węgla. No i za pomocą jakich modeli ekonomicznych subwencjonować będą energetykę wiatrową oraz słoneczną.

Reklama

Ktoś może oczywiście powiedzieć, że jest zbyt wcześnie, by wyciągać jednoznaczne wnioski na temat nowego układu sił wewnątrz niemieckiego rządu. Możliwe. Ciekawa i nowa wydaje się jednak myśl, której kilka miesięcy temu nikt jeszcze nie dopuszczał. To znaczy, że przez najbliższe cztery (przynajmniej) lata kurs największej europejskiej gospodarki wyznaczać może coś innego niż dobrze znany i po tylekroć już opisany merkelizm.