Gdy wczoraj pojawiły się informacje o snajperach na dachach budynków niedaleko ulicy Hruszewśkoho, Ukraina zaczęła upodabniać się do Kirgistanu w przededniu drugiej tulipanowej rewolucji. Kurmanbek Bakijew początkowo nie miał przeciwko sobie jednego przeciwnika. Była zrewoltowana i kipiąca od emocji stolica Biszkek. Po kilku dniach zamieszek Bakijew uciekł do swojego bastionu – miasta Osz na południu kraju. Ostatecznie stracił władzę i salwował się ucieczką do Kazachstanu.

Potwierdziła się zasada, w myśl której państwem byłego ZSRR nie da się rządzić bez kontroli nad stolicą. Okazało się również, że możliwa jest powtórka z kolorowej rewolucji (w przypadku Kirgistanu w wersji zanarchizowanej). Janukowycz musi zdawać sobie z tego sprawę. I zrobi wszystko, by kontrolę nad Kijowem odzyskać. Jakie z tego płyną wnioski. Po pierwsze, będziemy świadkami dalszej przemocy i chaotycznego buntu Kijowa. Po drugie, niewykluczone, że Janukowycz stanie przed koniecznością znalezienia swojego Oszu. Po trzecie, coraz bardziej zawęża się liczba kompromisowych scenariuszy dla Ukrainy, a zwiększa krwawych.

Wczoraj, w Dniu Jedności i Wolności Ukrainy, czyli w dniu święta ustanowionego przez samego Janukowycza, prezydent przekroczył swój Rubikon. Po raz pierwszy, po ponad dwudziestu latach niepodległości Ukrainy, władza użyła broni palnej przeciw demonstrantom. Prezydent mógł przejść do historii jako ten, który podpisuje umowy unijne i zbliża państwo do Unii Europejskiej. Przejdzie jako ten, który odpowie za krew przelaną na Hruszewśkoho.