Oczywiście, że tak, wszyscy o niej słyszeli. Jest to inwestycja, w którą każdy chce wejść, ponieważ wszyscy uważają koncepcję leżącą u jej podstaw za prawdziwą i świętą. Im szybciej się w nią wejdzie, tym lepiej. Umiejętność wypatrzenia jej wcześniej niż stado może dać wam znaczącą przewagę – to oczywiste. Wiedza, co okaże się tą transakcją konsensusową, to kwestia zarówno talentu, jak i szczęśliwego trafu. Tak, w obecnej sytuacji pewna doza szczęścia pomoże wam dużo osiągnąć. Obawiamy się, że przegapimy okazję, ale włączenie się do gry zbyt późno może okazać się równie kosztowne. Stąd moment wejścia i wielkość zaangażowanego kapitału będą zależeć w dużej mierze od poziomu waszego przekonania do transakcji.

Więc w którymś momencie bierzecie głęboki oddech, pocieracie króliczą łapkę na szczęście i wskakujecie. A co, jeśli tego nie robicie? Dlaczego zrezygnowaliście? Czy waszym zdaniem jest za późno? A może za wcześnie? Może profil relacji ryzyka do zysku nie pasuje do obranego przez was stylu inwestycyjnego?

A może na rynku stało się coś, co podkopało waszą pewność co do tej transakcji? Czy może żaden z powyższych czynników? Czy powodem jest po prostu brak przekonania do tego, co reszta rynku najwyraźniej uznaje za oczywiste?

A jeżeli, tak przez moment, przyjrzycie się nieco uważniej, bardziej obiektywnie - czy dostrzegacie, że „rynek” nie jest do końca przekonany? Widzicie to? Fantastycznie.

Reklama

Zasadniczo rynek chce wierzyć, że istnieje łatwa, oczywista transakcja, w którą warto wejść, ale jakoś nie może się do niej przekonać. Dlatego też rok zaczął się sporymi wahaniami. Tak naprawdę były to raczej chwilowe zrywy, jak w samochodzie, w którym za każdym obrotem kół coś strzela w rurze wydechowej. Brak przekonania. Widać to wszędzie, ale dominującym, wspólnym motywem jest to, że najwyraźniej „trend” po prostu nie może się uformować.

Ale stańcie tylko po drugiej stronie tłumu i nazwijcie konsensus blefem – cóż, jesteście heretykami. Nawet gorzej, nazwą was wiecznymi oponentami. Uwierzycie? Wieczni oponenci – tylko dlatego, że nie kupujecie tego, co robi stado. Ale jeśli nie sprzeczacie się dla samego sprzeczania i formułujecie obiektywne oceny sytuacji, bardzo prawdopodobne, że jak do tej pory w tym roku nie byliście zbyt aktywni. I odwrotnie, jeśli jednak inwestowaliście (gracze jednosesyjni, do was mówię), to jeśli nie zgarnialiście tych 10-pipsowych zysków, gdy się one pojawiały, prawdopodobnie macie przed sobą zestawienie zysków i strat, w którym po tygodniach ciężkiej pracy wynik w najlepszym wypadku wynosi zero.

Konsensus bez przekonania (ang. consensus without conviction, CWC). Zgadza się, tworzę własne akronimy. CWC to coś, pod czym się nie podpisujemy. Czy się utrzyma? Smutne to, ale moim zdaniem odpowiedź brzmi „tak”, chociaż tylko w najbliższej przyszłości. Pierwszą przeszkodą będzie zbliżające się posiedzenie Federalnego Komitetu Otwartego Rynku (FOMC). Najlepsza rzecz, jaką komitet mógłby zrobić, by zapewnić rynkowi walutowemu doskonały początek roku, to kontynuacja tego, co zaczęto w zeszłym miesiącu, czyli ograniczenie QE o kolejne 10 miliardów. Ale tak naprawdę to obawiam się, że Fed zawaha się i zrezygnuje z cięcia. Cóż, moi drodzy, wtedy co najmniej przez następny miesiąc będzie panował och, tak wielki, wielki chaos. A największe obawy budzi we mnie szerszy obraz. Nie to, że w przyszłym tygodniu FOMC może nie zdecydować się na redukcję, ale raczej to, że jeśli tego nie zrobi, gra będzie się odtąd sprowadzać jedynie do czekania z miesiąca na miesiąc z sercem w gardle, za każdym razem, gdy będzie się zbliżał ten brzemienny w skutki dzień.

Oczywiście liczymy na to, że w najbliższej przyszłości obraz ten ulegnie zmianie, a my wszyscy będziemy zyskiwać na trzymaniu się swoich odważnych przekonań.