Powtarzające się trudności na rynkach wschodzących zmuszają do zadania pytania o Rosję: czy rosyjska gospodarka jest gospodarką o zdrowych fundamentach, dzięki czemu przetrwa czasowe trudności, czy też jest skorumpowaną autokracją, zmierzającą w kierunku katastrofy.

Otóż jest i jednym i drugim - choć tego typu odpowiedź może być bardzo niesatysfakcjonująca.

Ograniczanie programu luzowania ilościowego przez amerykańską Rezerwę Federalną spowodowało wycofywanie się inwestorów na całym świecie z rynków wschodzących. Kraje, w których trudności są najbardziej widoczne – Turcja (z dużym poziomem uzależnienia od pożyczek zagranicznych) czy też Argentyna (z przewartościowaną walutą) – oberwały przy tej okazji najmocniej.

Kondycja fiskalna i finansowa Rosji – w przeciwieństwie do wymienionych krajów – może być powodem do zazdrości dla wielu państw rozwiniętych. W dużej mierze dzięki eksportowi energii Moskwa zarabia więcej niż inwestuje i wydaje, dlatego nie potrzebuje finansowania zewnętrznego, aby związać koniec z końcem.

Reklama

Kwota zadłużenia brutto wynosi zaledwie 14 proc. rocznej produkcji przemysłowej. Rząd dodatkowo ulokował 90 mld USD w specjalnym funduszu na wypadek spadków cen ropy. Ostatni spadek wartości rubla do dolara (ok. 5 proc. od 1 stycznia 2014) może być korzystny dla eksporterów oraz lokalnych producentów, którzy będą mogli konkurować skuteczniej z dobrami importowanymi.

Zatem co jest nie tak? Chodzi o stopień, w jakim zarządzający rosyjską gospodarką zależą od Władimira Putina. Jego władza kosztuje bowiem coraz więcej, zarówno na poziomie kosztów finansowych jak i humanitarnych. Weźmy pod uwagę kolosalny koszt organizacji igrzysk olimpijskich w Soczi (ok. 50 mld USD). Wiele z tych pieniędzy trafi do bliskich sprzymierzeńców Putina. Na poziomie kosztów humanitarnych mieliśmy do czynienia z wprowadzeniem drakońskich ograniczeń wolności słowa i zgromadzeń, które pomogły Putinowi stłumić całkiem duże protesty ze strony klasy średniej.

Uczciwa konkurencja i rządy prawa, tak ważne dla rozwoju gospodarczego, nie mogą przetrwać w kraju, w którym od władzy jednego człowieka zależy, kto trafi do więzienia, a kto stanie się multimilionerem.

Przedsiębiorcy w takiej sytuacji mają niewiele zachęt do tego, aby budować coś samodzielnie – wiedzą bowiem, że w każdej chwili może to zostać odebrane. Nie powinno zatem dziwić, że w ciągu ostatnich dwóch lat liczba aktywnych przedsiębiorców zmniejszyła się o 14 proc.
W efekcie mamy do czynienia z gospodarką zdominowaną przez gigantów, niskim wzrostem gospodarczym, spółkami kontrolowanymi przez państwo, a także z krajem, który od cen ropy i gazu uzależnia funkcjonowanie całego aparatu państwowego.

Według szacunków wzrost rosyjskiego PKB w tym roku, skorygowany o wskaźnik inflacji, ma wynieść około 2 proc. Średnia wzrostu dla dekady poprzedzającej kryzys finansowy wynosiła 7 proc. Firma konsultingowa Macro Advisory ocenia, że rosyjski rząd, aby utrzymać budżet w ryzach, będzie potrzebował ceny baryłki ropy na poziomie 108 USD. To nie jest dobra recepta na długoterminową stabilność. Jeśli trwały spadek cen energii wyczerpie rosyjski fundusz na czarną godzinę i zmusi Kreml do wprowadzenia oszczędności, ruchy protestu mogą stać się bardziej dokuczliwe. Biorąc pod uwagę silną kontrolę Kremla nad systemem wyborczym, jedyną drogą do zmiany władzy będzie rewolucja. Ta zaś może doprowadzić do władzy człowieka znacznie mniej strawnego niż Putin.

Określona polityka ma swoje gospodarcze konsekwencje i vice versa. Jeśli trudności na rynkach wschodzących doprowadzą do tego, że inwestorzy i rosyjscy przywódcy zaczną słuchać, to tylko wyjdzie im to na dobre.

>>> Rosja katalizatorem problemów na rynkach wschodzących i w skali globalnej. Czytaj komentarz Steena Jakobsena