Nasuwa się pytanie, czy politycy powinni prowadzić taką politykę, jakiej oczekuje społeczeństwo (jeżeli rzeczywiście wiadomo czego ono oczekuje)?

Zapewne przy obecnie istniejącym systemie wyborczym do pewnego stopnia muszą, ale okres powyborczy i perspektywa kilku lat rządzenia sprzyjają liczeniu się raczej z wielkimi celami niż z opinią publiczną. Żadne społeczeństwo w czasach względnego spokoju i umiarkowanego dobrobytu nie chce większych zmian. Gdyby historia toczyła się pod dyktando opinii publicznej, wszystko byłoby ciągle podobne z niewielkim korektami. Jednak historia nigdy nie toczyła się pod dyktando opinii publicznej, czy raczej, jeżeli się toczyła, to przyczyny zmian były odmienne i z reguły na początku niechętnie przez opinię publiczną traktowane.

Już nie wspominając o dawnych dziejach, przypomnijmy, że w momencie powstawania Wspólnoty Węgla i Stali, czyli pierwszej wersji Unii Europejskiej, zarówno większość Francuzów, jak i większość Niemców była tej idei współpracy przeciwna. Jakoś, na szczęście, politycy opinii publicznej nie słuchali. W Polsce początkowo olbrzymia większość była przeciwna podwyższeniu wieku emerytalnego i dlatego wielką zasługą rządu Donalda Tuska było przeprowadzenie tej zmiany – wbrew opinii publicznej.

Czyżby zatem politycy musieli zawsze iść pod prąd opinii publicznej? Ależ nie, chodzi tylko o to, co rozumiemy przez opinię publiczną. Jeżeli jest to stan rzeczy badany przez socjologów i innych specjalistów, to nieuchronnie okaże się, że postawy społeczne są raczej konserwatywne, to znaczy, że nikt nie lubi dużych zmian, bo nigdy nie wiadomo, co się stanie po takich zmianach. Ten odruchowy konserwatyzm jest naturalny i zdrowy. Roztropny człowiek woli to, co zna, od tego, czego nie zna. Jednak czy politycy mają być roztropni w taki właśnie sposób?

Reklama

Na pewno nie. Można nawet powiedzieć, że naturalny konserwatyzm opinii publicznej jest dla polityki zabójczy. A ponadto, że doskonale znanym socjologom zjawiskiem jest fakt, że ludzie mówią raczej to, czego – jak sądzą – się od nich oczekuje, a nie to, co naprawdę myślą, gdyż na wiele tematów, o jakie ich pytamy – w ogóle nie myślą. Przykładem niech będzie omawiana w Polsce do znudzenia polityka prorodzinna. Jarosław Kaczyński chce nawet powołania Ministerstwa Rodziny. Czy jednak ludzie tak wysoko cenią wartości rodzinne, jak to politycy sądzą? Czy to jest dobra droga do przypodobania się wyborcom?

Nie wiemy, ale możemy mieć wiele wątpliwości, gdyż rodzina stała się hasłem (wartością?) mimo wszelkich zmian społecznych. Jeżeli spojrzymy na rozbudowane rodziny wielopokoleniowe z licznymi kuzynami i powinowatymi oraz na rodzinę współczesną, to szybko dostrzeżemy, że nastąpiła fundamentalna zmiana. Polacy i inne społeczeństwa przestały być takie rychliwe w pędzie do małżeństwa i do rodzenia dzieci, do wyprowadzania się od rodziców i do spotykania się z ciociami i kuzynami, bo takie spotkania wieją nudą. Może zatem warto uprawiać politykę rodzinną nie według zasad sprzed kilkudziesięciu lat, ale przypatrzeć się istniejącej sytuacji i dokonać w polityce rodzinnej zasadniczych zmian?

Im bardziej politycy liczą się z domniemaną opinią publiczną, tym gorszymi są politykami, bowiem nasze czasy nie są ani stabilne, ani spokojne, ani świat nie zmienia się małymi krokami”. Kiedy wszystko pędzi i wszystko jest inne niż wczoraj, politycy powinni – może nie pędzić – ale przesuwać się przed zmieniającym się światem, a nie ciągnąć się w jego ogonie. Opinia publiczna to najgorsze możliwe źródło wiedzy o społeczeństwach.