Twórcy Whalla Labs nie lubią owijać w bawełnę. Potencjalnym nabywcom mówią wprost: – Prawdopodobnie chcesz, by było szybko i tanio. Tymczasem jakość nigdy nie przychodzi ani szybko, ani tanio.
Jak tłumaczy współzałożyciel firmy Piotr Biegun, w branży IT nie ma ucieczki od zasady, zgodnie z którą każdy projekt mieści się w trójkącie o wierzchołkach wyznaczonych przez niską cenę, wysoką jakość i prędkość wykonania. – Osoby niezajmujące się programowaniem często nie mają świadomości, że jednocześnie da się osiągnąć tylko dwa z tych parametrów – zaznacza. Jeżeli ma być tanio i szybko, nie będzie dobrze. Jeśli ma być tanio i dobrze, to nie będzie szybko. A jeśli ma być szybko i dobrze, to nie będzie tanio.
Biegun to jeden z pięciu młodych programistów, którzy dwa lata temu założyli przedsiębiorstwo, obecnie zatrudniające osiemnaście osób. W swojej działalności kierują się prostą zasadą: aplikacje mobilne są dla ludzi, którzy mają z nich korzystać, dlatego nie ma sensu oferować klientowi półproduktu, po który użytkownicy będą sięgać niechętnie i pod przymusem. Jeśli „apka” ma mieć sens, musi być przemyślana i porządnie wykonana.
Reklama
Aplikacje mobilne to gigantyczny rynek, mimo że powstał zaledwie sześć lat temu, gdy Apple uruchomił AppStore, czyli miejsce do zakupu aplikacji na iPhone’y. W ten sposób gigant pokazał światu, że zarabiać można nie tylko na samym urządzeniu, ale też na dystrybucji działającego na nim oprogramowania. Wkrótce sklep z aplikacjami stał się nieodłącznym elementem każdego mobilnego systemu operacyjnego. A wraz z upowszechnianiem się smartfonów rosła sprzedaż aplikacji, która w ubiegłym roku osiągnęła 25 mld dol.
Jednocześnie powstał osobny segment usług IT. Firma Strategy Analytics szacuje, że w 2018 r. będzie wart 61 mld dol. Tort może się wydawać duży, ale konkurencja też jest ogromna. Firma analityczna z Kalifornii Evans Data szacuje, że liczba programistów tworzących wyłącznie aplikacje mobilne sięgnęła 8,4 mln osób, co oznacza, że w ciągu czterech lat wzrosła dwukrotnie.
Historia Whalla Labs zaczęła się w połowie 2012 roku. Piotr Biegun był wówczas na ostatnim roku Wydziału Informatyki i Gospodarki Elektronicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu i pracował w dopiero co rodzącym się serwisie crowdfundingowym SiePomaga.pl. – Jako project manager odpowiedzialny za rozwój miałem tam sporo swobody, ale nie aż tyle, ile bym sobie życzył. A podstawowym powodem, dla którego własny biznes wydaje mi się atrakcyjny, jest brak ograniczeń co do tego, w którą stronę chcę popchnąć to, czym się zajmuję – wyjaśnia Biegun.
Okazja pojawiła się sama. Dwa poznańskie fundusze inwestycyjne – SpeedUp Group oraz LMS Invest – przyjmowały zapisy do programu akceleracyjnego High Thing dla młodych przedsiębiorców. Oprócz 30 tys. zł w zamian za 10 proc. udziałów w rodzących się firmach fundusze obiecały kompleksowy program szkoleń i sesji mentoringowych na temat zasad prowadzenia biznesu.
To właśnie tam Biegun (rocznik 1988) poznał o sześć lat starszego Wojtka Hołysza. Postanowili zrobić coś razem w ramach akceleratora. Tym czymś miała być ich własna aplikacja na telefony ułatwiająca użytkownikom wymianę zdjęć. Ponieważ Biegun i Hołysz nie byli jednak aż tak biegli w programowaniu, znajomy do pomocy polecił im jeszcze trzech młodych ludzi: Bartosza Zarembę (1988), Jakuba Borowicza (1989) i Karola Szmaja (1991). W ten sposób powstał rdzeń współzałożycieli Whalla Labs. – Bardzo szybko doszliśmy do wniosku, że to zbyt trudne zadanie jak na nasze możliwości. Nie dość, że konkurencja na rynku jest olbrzymia, to jeszcze wymagałoby to od nas gigantycznych nakładów na wspierającą działalność infrastrukturę – wspomina Biegun. Dlatego po trzech miesiącach, w połowie programu akceleracyjnego, porzucili swój pomysł i postanowili skupić się na rozwoju firmy, która będzie robiła aplikacje mobilne na zlecenie. I to była mądra decyzja.
Pierwszym poważnym klientem był serwis LubimyCzytac.pl, który dysponował już aplikacjami na systemy iOS i Android, ale potrzebował do kompletu „apki” na platformę Windows Phone i Windows 8. To było to, czego początkująca firma bez portfolio potrzebowała do wejścia na rynek. Aplikacja była gotowa w czerwcu 2013 r. i zebrała doskonałe recenzje. A wraz z jej sukcesem pojawiły się kolejne zlecenia. Dotychczas Whalla Labs wykonało lub jest w trakcie tworzenia piętnastu aplikacji. Koszt każdej – na jedną platformę – to ok. 30–50 tys. zł.
Jak tłumaczy Biegun, dodatkowa wartość, jaką jego firma stara się dostarczyć nabywcom, to skrupulatne zaplanowanie doświadczenia, jakie z ich aplikacją będzie miał końcowy użytkownik. Dlatego zanim programiści zasiądą do klawiatur, starają się odpowiedzieć na kilka pytań. Do czego będzie służyła ludziom aplikacja? W jaki sposób będzie się komunikowała z użytkownikiem? I jak sprawić, by ta komunikacja przebiegała jak najprościej?
W Whalla Labs zanim aplikacja zostanie przekazana klientowi, jest dokładnie testowana na zaufanej grupie ludzi, którzy dostają telefony komórkowe z wgranym nowym oprogramowaniem. Wszystkiemu przypatruje się uważnie osoba z zespołu, która jest odpowiedzialna wyłącznie za badanie UX, czyli właśnie doświadczenia użytkownika (ang. user experience).
Dalsze plany Whalla Labs to utrzymanie rozwoju na rynku krajowym, ale też podjęcie próby wypłynięcia na szerokie, światowe wody. Swojej filozofii młodzi programiści nie zamierzają jednak zmieniać. A każdemu potencjalnemu klientowi, który będzie oczekiwał czegoś szybko, tanio i dobrze, obiecują list z podziękowaniami – za to, że ich nie zatrudnił.