Donald Tusk jest już szefem Rady Europejskiej. Co pod kątem ekonomicznym będzie kluczowe w kontaktach z przewodniczącym Rady w najbliższych miesiącach?

Po pierwsze, w grudniu będziemy rozmawiali o nowym funduszu inwestycyjnym, czyli dużych pieniądzach, które próbujemy znaleźć w Unii Europejskiej, by zwiększać rozwój gospodarczy. Druga kwestia, o której będziemy dyskutować w marcu, to unia energetyczna.

W kwestii unii energetycznej Polska będzie miała dużo większe oczekiwania niż większość państw…

Chodzi przede wszystkim o próbę uniezależnienia się od dostawców ropy i gazu, a w tej sprawie większość państw europejskich podziela nasze zdanie. Może nie jesteśmy zgodni co do wszystkich mechanizmów jej działania, ale co do sedna sprawy już tak.

Reklama

Unia powinna mieć mechanizmy solidarnościowe, które pozwalałyby przesyłać energię w dwóch kierunkach - tzn. jeśli Niemcy mają dostawę zarówno z Rosji, jak i Norwegii, to mogliby ją przesyłać np. do Polski, w sytuacji gdy dostawy do naszego kraju byłyby zagrożone.

A wspólne zakupy gazu dla całej Unii są realne?

To niesłychanie ambitne założenie, którego realizacja w krótkim okresie byłaby problematyczna. Zacznijmy od tego, by wzajemnie się informować i koordynujmy swoje działania. Na początek to wystarczy. Istotne jest także zawarcie listy klauzul zakazanych, by np. nie było można w tego typu kontraktach wpisywać zakazu rewersu gazu.

Wspomniał Pan ostatnio w jednym z wywiadów, że uniezależnienie UE od gazu z Rosji jest możliwe do osiągnięcia w ciągu 5 lat. Owa niezależność będzie dotyczyć krajów takich jak Polska, czy dużych graczy takich jak Niemcy czy Francja?

Przez ostatnich 7 lat w Polsce został zrobiony kawał dobrej roboty i to nie my jesteśmy zagrożeni odcięciem gazu przez Rosję. Natomiast rzeczywiście wszystkie mechanizmy energetyczne UE można wcielić w życie w takim właśnie horyzoncie czasowym.

Po szczycie klimatycznym rząd informował, że nie wziął na siebie żadnych nowych zobowiązań, w związku z czym ceny prądu nie wzrosną. Ale to chyba nie do końca tak, bo firmy energetyczne już zapowiadają duże inwestycje i część kosztów pewnie przeniosą na klientów. Pytanie, co będzie później, gdy będziemy musieli wypełniać cele dotyczące np. OZE. Czy to nie będzie zbyt duże obciążenie inwestycyjne dla polskich firm energetycznych, a związku z tym dla klientów?

Zarówno ja, jak i pani premier bardzo precyzyjnie mówiliśmy, że nie weźmiemy na siebie żadnych dodatkowych obciążeń i nie będzie wzrostu cen z nich wynikających. Natomiast mamy obciążenia jeszcze z 2007 oraz 2008 roku i to owszem, będzie kosztować. Nie będzie jednak wielkich wzrostów związanych z tymi ambicjami, które UE wzięła ostatnio na swoje barki. Jeśli chodzi o OZE, to wspólnie z Brytyjczykami zadbaliśmy, by nie było celów wiążących dla państw członkowskich. Jesteśmy dalej związani tym celem, który był wynegocjowany w 2007 i 2008 r.

Pytanie tylko, czy w ten sposób nie kupiliśmy po prostu trochę czasu? Za kilka lat może się okazać, że nie jesteśmy w stanie dogonić czołówki europejskiej. W końcu przyjdzie ściana wydatków, która nas zgniecie.

Po 2030 roku i tak się zderzymy z nową rzeczywistością. A właśnie dzięki temu, że mamy dodatkowe pieniądze na inwestycje, łatwiej dostosujemy się do wymogów w momencie, gdy będziemy mieli mniej energii z węgla. Jeżeli będziemy siedzieli i kręcili palcami młynki, to zaczną się problemy, ale zakładamy, że weźmiemy się ostro do roboty i do 2030 roku będziemy gotowi.

>>> Czytaj też: Putin zamienił Gazociąg Południowy na Błękitny. Rosja będzie budować rurę do Turcji

Jako minister administracji zajmował się pan też trochę informatyzacją w sferze publicznej. Dlaczego jest tak, że w sferze prywatnej wielkie informatyzacje w Polsce wychodzą, a w publicznej już nie? Mamy z tym problem, co było widać zarówno przy okazji liczenia głosów w PKW, jak i podczas sprzedaży biletów na Pendolino.

Jeśli chodzi o PKW, to za to nie jest odpowiedzialny ani rząd, ani minister cyfryzacji.

Ale to jest sfera publiczna.

Oczywiście, ale to całkowicie niezależna instytucja, która nie chciała pomocy z naszej strony. Jeśli chodzi o problemy, to najważniejszym jest kwestia zamówień publicznych. Niektóre urzędy zamawiają jakąś usługę, choć same do końca nie wiedzą, czego chcą. Od kilku lat staramy się zmieniać ten proces, by najpierw móc dyskutować z biznesem i informatykami, a potem dopiero zamawiać produkt. Dotychczas kolejność była inna, a decydowała najniższa cena. Każdy urzędnik bał się zamówić lepszy i droższy produkt, ponieważ na jego głowę od razu posypałyby się gromy. Dopiero w tym roku udało się zmienić dyrektywę UE, a w ślad za tym polskie przepisy, które pozwalałyby wybierać najlepszą, a niekoniecznie najtańszą ofertę.

Prezes PZU Andrzej Klesyk stwierdził na Twitterze, że gdyby PKW była firmą giełdową, to po takiej awarii by już nie istniała. Nie sądzi pan, że nie ma poczucia odpowiedzialności w państwowych instytucjach?

Poczucie odpowiedzialności jest, bo jeśli projekty się nie udają, to ludzie często tracą pracę. Ale nie da się za pomocą czarodziejskiej różdżki rozwiązać problemów, które nagromadziły się przez wiele lat. Jeżeli chodzi o samą PKW, to ona tak naprawdę przestała w tym kształcie istnieć. Po pierwsze wszyscy podali się do dymisji, a poza tym zaufanie do instytucji zostało nadszarpnięte do tego stopnia, że potrzeba będzie wielu lat, by odbudować wiarygodność.

A kolejna aukcja na szybki Internet LTE nam się uda?

Mam nadzieję, że się uda. Jako minister przygotowywałem szczegółowy raport, w którym napisałem, jak dokonać aukcji czy przetargu, by zapewnić dobrą przyszłość rozwoju internetu w Polsce. W tej materii odwaliliśmy kawał dobrej analitycznej roboty. Nie można jednak zapominać, że ten sektor to gra interesów wielu firm, które często nie są zadowolone z wyniku i się odwołują. Dlatego to wszystko trwa.

Odwołania i walka firm to główne powody tego, że do tej pory nam się to nie udało tak, jak zakładaliśmy?

Kiedy przyszedłem na stanowisko ministra, stwierdziłem, że w sprawie szybkiego internetu nie ma strategii rządowej. Najpierw musieliśmy się zastanowić, na czym zależy państwu i co będzie odpowiadać naszym potrzebom. Trzeba było rozważyć, która z opcji jest najbardziej opłacalna, a która najlepiej dostosowana do naszego rynku.

>>> Czytaj też: "Polska dumą Europy” - francuski dziennik życzliwie o Tusku, Polsce i Europie

Mamy początek grudnia, tymczasem już teraz wiemy na 100 procent, że do końca roku nie uda się dopiąć z Brukselą negocjacji na temat programów operacyjnych. Jest z tym jakiś problem?

Jest, ponieważ Unia Europejska ze względu na różne problemy nie ma pełnej płynności finansowej.

Czyli Bruksela opóźnia negocjacje, bo nie ma pieniędzy?

Bruksela skupia wszystkie siły na tym, by poradzić sobie z wydatkami dotyczącymi budżetu 2007-13. Nam się to nie do końca podoba, bo już chcielibyśmy mieć zakończone negocjacje programów operacyjnych i jak najszybciej móc wydawać pieniądze. Mamy jednak nadzieję, że na początku przyszłego roku będziemy mogli zakończyć ten etap.

A jakie zastrzeżenia do PARP ma Komisja Europejska?

Komisja przygląda się wszelkiego rodzaju instytucjom, które wydają unijne pieniądze. Analizuje koordynowanie poszczególnych działań i ich przejrzystość. I tutaj rzeczywiście pojawiły się zastrzeżenia w stosunku do PARP .

Zasadne?

My traktujemy je poważnie, trwa w tej chwili audyt.

Czy to jest gra na czas czy jakaś wewnętrzna gra między PARP a Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, które miałoby przejąć część zadań tej instytucji?

Nie zakładałbym tutaj złej woli.