Powstawania takich imperiów biznesowych, jak to zbudowane przez Jana Kulczyka, nie należy się spodziewać. Bo nie ma już takich możliwości na linii biznes-państwo jak w pierwszych latach transformacji i przechodzenia z gospodarki centralnie planowanej do rynkowej. W pokoleniu Kulczyka było kilka postaci, które potrafiły to wykorzystać. Tylko jemu udało się zmienić to w trampolinę do rozwoju. Następne pokolenia skazane są na rozwój bez państwowego wspomagania.
Tradycyjne biznesy to za mało
Kulczyk, jak wiadomo, nie musiał zaczynać od zera. Pierwszy milion – jak mawiał – dostał od ojca. Jeszcze w czasie PRL w latach 80. udało mu się zbudować niemały biznes. Od eksportu pasty bph przez import maszyn rolniczych aż do sprowadzania samochodów koncernu Volkswagen – jak na gospodarkę centralnie sterowaną był prawdziwym magnatem.
Ale w latach 90. takie tradycyjne biznesy to było już za mało. Żeby naprawdę się liczyć, trzeba było wejść w kontakty z państwem. A takich okazji nie brakowało – głównie za sprawą prywatyzacji. Ale w przypadku Kulczyka nie tylko. Jego pierwszy duży interes z państwem to kontrakt na dostawy samochodów dla policji – w ramach działalności rozpoczętej jeszcze w poprzedniej dekadzie. Niewiele później założył spółkę Autostrada Wielkopolska. Wprawdzie miała ona trudne początki: na koncesję trzeba było poczekać, budowa autostrady zaczęła się dopiero po kilku latach, problemy ze zdobyciem finansowania groziły zerwaniem współpracy przez Skarb Państwa. Ale od kiedy droga jest przejezdna, pozostaje liczyć wpływy od kierowców i koncesjodawcy – czyli państwa (odkładając na bieżące wydatki i spłatę zadłużenia).
W 1993 r. przyszła najlepsza okazja: Kulczyk odkupił od państwa udziały w spółce Browary Wielkopolski. Z czasem znalazł dla niej partnera z piwnym know-how – South African Breweries – dokupił kolejne zakłady, a ostatecznie zamienił akcje polskiej spółki na walory partnera biznesowego. Otrzymał kilkuprocentowy pakiet, ale dziś, po wzroście kursu akcji SABMiller o ponad 600 proc. od czasu debiutu na giełdzie w Londynie, jest on wyceniany nawet na ponad 9 mld zł. Jakie było początkowe zaangażowanie Kulczyka? „Gazeta Wyborcza” pisała we wrześniu 1993 r., że za 40 proc. akcji Browarów Wielkopolski Kulczyk płaci 200 mld zł i zobowiązuje się do inwestycji o wartości 150 mld zł. Po denominacji to w sumie 35 mln.
Finanse i telekomunikacja
Po wejściu w biznes browarniczy Kulczyk działał w biznesie ubezpieczeniowym (był mniejszościowym akcjonariuszem państwowej Warty, pod koniec lat 90. przejął nad nią kontrolę, odkupując udziały od Skarbu Państwa) i bankowym (w 1997 r. razem z Wartą odkupił od państwa jedną czwartą akcji Powszechnego Banku Kredytowego, które rok później sprzedał austriackiemu Creditanstalt; był też udziałowcem Volkswagen Bank Polska – tu udziału państwa nie było, była natomiast kontynuacja współpracy z niemieckim koncernem).
Sporo zamieszania wywołało jego zaangażowanie w telefonię komórkową. Także tu nie zabrakło styku biznesu i państwa. W połowie lat 90. Kulczyk był jednym z inicjatorów powołania Polskiej Telefonii Cyfrowej, jednej z trzech (początkowo dwóch) firm, które przez wiele lat dzieliły się tym rynkiem w Polsce. Wszystkie trzy zostały utworzone przez państwowe firmy. Kulczyk był jednym z nielicznych partnerów tych przedsięwzięć. Podobno to dzięki niemu PTC otrzymała potrzebną do działania koncesję. Biznesmen miał niespełna 5-proc. udział w spółce uzyskany kosztem kilkunastu milionów złotych. Po kilku latach okazało się, że ma też opcję taniego odkupu akcji PTC od państwowego konglomeratu Elektrim. Gdy wybuchła burza wokół tej informacji (Elektrim należał wówczas do największych firm notowanych na warszawskiej giełdzie, a mniejszościowi udziałowcy nie wiedzieli o umowie), Kulczyk zgodził się zrezygnować z kupna akcji w zamian za 100 mln zł. Później zarobił też na sprzedaży akcji PTC Elektrimowi i na tym, że swój pakiet państwowej spółce sprzedała kontrolowana przez niego Warta. PTC działała pod marką Era. Dziś to T-Mobile Polska, firma należąca do grupy Deutsche Telekom.
Telekomunikacja spodobała się poznańskiemu biznesmenowi na tyle, że wkrótce kolejny raz spróbował sił w tej branży. W 2000 r. wsparł France Telecom w staraniach o udział w prywatyzacji Telekomunikacji Polskiej. Francuzi przez dłuższy czas starali się odkupić mniejszościowy pakiet od Skarbu Państwa, ale udało się dopiero, gdy stworzyli konsorcjum z Kulczykiem. Ten nie wyłożył własnych pieniędzy, tylko uzyskał pożyczkę, którą gwarantowało FT. Współwłaścicielem TP pozostał do 2004 r., gdy sprzedał akcje France Telecom.
FT to obecnie Orange. Telekomunikacja Polska po zakończeniu prywatyzacji kilka lat temu zmieniła nazwę na Orange Polska.
>>> Polecamy: Cesarz odszedł, imperium żyje. Jak Jan Kulczyk budował swoje wpływy?
Jedyny w swoim rodzaju
Po drodze było jeszcze kupno mniejszościowego pakietu w kontrolowanym przez państwo Orlenie (jedną z konsekwencji było przesłuchanie przez posłów na posiedzeniu komisji śledczej w sprawie Orlenu) czy założenie, wspólnie m.in. z państwowymi Polskimi Sieciami Elektroenergetycznymi, firmy Polenergia. Od połowy minionej dekady Kulczyk nie wchodził jednak w nowe transakcje z polskimi państwowymi partnerami. Epoka największych prywatyzacji była już właściwie zakończona, a w 2005 r. do władzy doszło PiS, które robiących interesy w III Rzeczypospolitej traktowało, łagodnie mówiąc, z pewną podejrzliwością (co nie oznacza, że Kulczyk marnował czas: budował grupę zajmującą się wydobyciem surowców, głównie w Afryce, razem z amerykańskim partnerem uruchomił fundusz inwestujący w nieruchomości). Spróbował dopiero za rządów Platformy Obywatelskiej. Pierwsze podejście – do prywatyzacji grupy energetycznej Enea – zakończyło się niepowodzeniem. Lepiej poszło w ubiegłym roku, gdy pojawiła się okazja do przejęcia Ciechu.
Chociaż w części najgłośniejszych biznesów Kulczyk wytrzymał dłużej: współpracę z Volkswagenem zakończył dopiero kilka lat temu, w biznesie piwowarskim jego spółka jest nadal obecna, podobnie jest z autostradą, z Warty wyszedł po ponad 10 latach, z Telekomunikacji – po czterech, to nie brak przykładów transakcji, w których był tylko (i aż) spinaczem pozwalającym dużym, zwykle zagranicznym partnerom na wejście na nasz rynek. Albo funkcjonował jak pośrednik – kupował pakiety akcji spółek i po niedługim czasie sprzedawał je z zyskiem. A że były to zwykle transakcje dotyczące prywatyzowanych firm, zaś ich kwoty szły w setki milionów, jeśli nie miliardy złotych, to nic dziwnego, że biznesmen budził kontrowersje. Podsycało je to, że wśród prezesów, członków zarządów i rad nadzorczych kontrolowanych przez niego spółek nie brakowało byłych polityków i działaczy (choć nie tylko, jest i były redaktor naczelny „Gazety Prawnej”).
Chociaż biznesmenów, którzy robili interesy z państwem i dzięki państwowym zamówieniom, było więcej, to Kulczyk był jedyny w swoim rodzaju. Czym się od nich różnił? Przede wszystkim zróżnicowaniem zainteresowań. Krauzego przez wiele lat kojarzyliśmy z informatyką i ZUS, inne biznesy już tak się nie udały, a próba zaistnienia w branży surowcowej całkowicie wymiotła go z grona tuzów polskiego biznesu. Gudzowaty – to gaz i Bartimpeks (choć i on był właścicielem banku). A Kulczyk wchodził tam, gdzie pojawiały się okazje. I nie bał się współpracy z dużymi partnerami. W dużej części biznesów, zwłaszcza że wymagały one dużych nakładów kapitałowych, a nierzadko też specjalistycznego know-how, był tylko mniejszościowym udziałowcem.
To, w jak wielu branżach działał, sprawiło, że ocena, ile był wart jego majątek, a nawet jakie przychody i zyski przynosił, graniczy z niemożliwością („Forbes” ostatnio wyceniał majątek Kulczyka na ponad 15 mld zł, „Wprost” na trochę więcej niż 13 mld) – choć tu akurat trudno dopatrywać się różnicy z innymi miliarderami.
>>> Czytaj też: Nowe fakty w sprawie śmierci Kulczyka. Nie pojechał do Wiednia na zabieg kardiologiczny
Miliarder czy tysiąc milionerów
Kulczyk był niepowtarzalny również dlatego, że kolejnych takich już mieć nie będziemy. A przynajmniej ich majątki nie będą powstawać w taki sposób. Prywatyzacja jest już właściwie za nami, branże podzielone tak, że liderzy zwykle pochodzą z zagranicy, a zamówienia publiczne – jakkolwiek by je krytykować – sprawiają, że umowy z państwem są dużo bardziej cywilizowane niż jedną czy dwie dekady temu. Co prawda do Polski płyną miliardy z UE, ale ten strumień ma bardzo wielu odbiorców. Miliardowe fortuny z tego nie powstaną.
Pozostają więc tradycyjne sposoby. Jakie? O tym wiele mówi zestawienie najbogatszych Polaków. Na ostatniej takiej liście „Wprost” 36 osób to byli właściciele firm przemysłowych, a 26 – handlowych. Informatyka? To sprawdza się na Zachodzie (wydatnie pomaga fakt, że przykłady największych sukcesów w branży IT szybko trafiają na giełdę, gdzie nie potrzebują wiele czasu, by zyskiwać wielomiliardowe wyceny, dając wysokie miejsca w rankingach miliarderów). U nas w pierwszej setce są cztery nazwiska powiązane z informatyką.
I jeszcze jedno: może warto zadać sobie pytanie, czy wolimy jednego posiadacza majątku wartego miliard, czy tysiąc takich, którzy dorobili się miliona. ©